O rozdarciu między światem a wiarą, roli parafii w budowaniu żywego Kościoła i pomysłach na wsparcie młodzieży zagubionej w zetknięciu ze zlaicyzowanym społeczeństwem opowiadają Iwona i Marcin Ziemniewiczowie, doświadczeni rodzice czwórki dzieci.
Szymon Zmarlicki: Przeglądając relacje z synodu, można odnieść wrażenie, że jest on większą atrakcją dla niektórych mediów i środowisk ideologicznych, niż dla samych rodzin. A w czym jest cenny dla katolickiej rodziny państwa Ziemniewiczów?
Marcin Ziemniewicz: Synod może być cenny dla rodziny wtedy, kiedy będą na nim podnoszone jej realne potrzeby. W Kościele dużo jest mowy o tym, jaką wartością jest rodzina, natomiast – i trzeba to głośno powiedzieć – ciągle niewiele się dzieje, by realnie ją wspierać.
Iwona Ziemniewicz: Patrzymy na to również z perspektywy zawodowej, bo jesteśmy też terapeutami rodzinnymi. Zmagamy się z pomysłem zafunkcjonowania jako terapeuci, którzy opierają się na chrześcijańskiej wizji człowieka, i chcemy być dostępni dla chrześcijańskich rodzin, nawet nie do końca w wersji komercyjnej. Jednak z tym jest problem, bo okazuje się, że w Kościele wciąż jest niewiele przestrzeni, gdzie takie inicjatywy są wspierane.
M.Z.: Z drugiej strony, ciągle pozostaje nierozwiązana kwestia uczestnictwa rodziny we Mszy św. Jestem pod wrażeniem przeczytanej niedawno książki pt. „Odbudowana” o historii pewnej katolickiej parafii ze Stanów Zjednoczonych, która została podniesiona z ruin. Wcześniej była to parafia niemalże wymierająca, a książka została napisana w momencie, kiedy zaczęła już świetnie funkcjonować. To zasługa zastosowania ciekawych rozwiązań w kierunku wspierania rodziny i jej bycia w Kościele.
S.Z.: Jak w takim razie rodzina może wspierać parafię, a jak parafia rodzinę?
I.Z.: To musi działać w obie strony. Służba świeckich często jest traktowana marginalnie. Uważam, że my bez kapłanów nie zrobimy nic, bo potrzebujemy pasterzy, ale kapłani potrzebują też nas. Musimy uzmysłowić sobie, że każda parafia jest terenem misyjnym! Dobrze, że są świetnie prosperujące parafie, gdzie wiernych w kościele jest jeszcze sporo, jednak kiedy przyjrzymy się, kim są ci ludzie, to okaże się, że średnia wieku wynosi 60+. To znaczy, że za jedno pokolenie w tym samym kościele będzie pustka.
Ostatnio zupełnie na luzie zapytałam naszą córkę, dlaczego jej rówieśniczki w większości nie chodzą do kościoła. Spodziewałam się odpowiedzi, że jest to dla nich zbyt nudne, że coś je zniechęciło albo że w sakramencie bierzmowania pożegnały się z Kościołem. A okazało się, że one pochodzą z rodzin niewierzących. To nie jest pokolenie, które odwróciło się od Boga, ale które nie ma już w ogóle korzeni chrześcijańskich. Nie neguje tych wartości, bo w ogóle nie wynosi ich z domu. Naszą wspólną troską jest, by dzieci miały odpowiednie środowisko, w którym mogą dorastać, bo za chwilę może to już być niemożliwe.