O rozdarciu między światem a wiarą, roli parafii w budowaniu żywego Kościoła i pomysłach na wsparcie młodzieży zagubionej w zetknięciu ze zlaicyzowanym społeczeństwem opowiadają Iwona i Marcin Ziemniewiczowie, doświadczeni rodzice czwórki dzieci.
Niedawno organizowaliśmy warsztaty uwielbienia dla młodzieży, na które zgłosiło się kilkanaście osób, ale okazało się, że ta „młodzież” ma ponad dwadzieścia lat. Były może trzy czy cztery osoby, które mogły o sobie uczciwie powiedzieć, że są młodzieżą, ale cała reszta to byli już dorośli ludzie!
M.Z.: Jeżeli zatem owocem synodu będzie przyjrzenie się od strony bardzo praktycznej kwestii ewangelizacji rodziny z uwzględnieniem jej różnych członków, także tych młodszych, to będzie bardzo dobrze.
S.Z.: Zarówno w mediach, jak i na samym synodzie, pojawia się w różnym kontekście wiele dyskusji na temat seksualności czy Komunii dla rozwiedzionych. Ale czy zwyczajna katolicka rodzina bardziej oczekuje zmiany nauczania Kościoła, czy zmiany języka nauczania Kościoła? Innymi słowy, czy w katolicyzmie punktem wyjścia powinna być doktryna czy człowiek, który – jak proponuje kard. Francesco Coccopalmerio – w tej niezmiennej doktrynie może szukać światła?
M.Z.: Na szczęście w Kościele nastaje taki czas, że coraz bardziej otwieramy się na duchowość jako relację, która wydarza się poprzez duchowe potrzeby, a nie tylko trzymanie się pewnej formy czy odprawianie rytuałów. Wiara jest relacją! Warto naprawdę uważnie przyjrzeć się temu, jakie Bóg wpisuje w nas potrzeby i czego On pragnie dla człowieka, a nie tylko czego my oczekujemy od Boga.
I.Z.: Kiedy patrzy się z tej perspektywy, to w Kościele miejsce jest dla każdego. Doktryna nie ma tu nic do rzeczy, bo Kościół-Matka jest miłosierny. Właśnie dlatego pozwala spowiadać się i przyjmować Komunię świętą raz w roku, żeby „załapali się” na to też ci, którzy chcą od Kościoła dostać tak niewiele. Doktryna nikogo nie wyklucza, również papież Franciszek mówi o pochylaniu się nad każdym, a wybór należy tylko do konkretnego człowieka. Największym zadaniem ewangelizacji jest właśnie to, by dotrzeć do wszystkich tych osób i grup, które tylko chcą znaleźć miejsce w Kościele. Bóg tęskni za tymi ludźmi, bo oni też są Jego dziećmi, które chce do siebie przyciągnąć. To nie jest tak, że Bóg daje im szlaban i mówi: „Teraz musicie przeskoczyć wyższą poprzeczkę”, ale chce mieć relację z każdym.
M.Z.: Popatrzmy na Jezusa, bo nie potrzeba innego wzoru. Pierwsze, co robił w kontakcie z człowiekiem, to mówił: „Pójdź za mną!”. Nie mówił: „To, co robisz, to grzech. Jak najpierw przestaniesz grzeszyć, to potem możesz pójść za Mną”. Natomiast różne głosy, które są teraz podnoszone – o Komunii dla rozwiedzionych czy usankcjonowaniu homoseksualizmu w Kościele – to tematy zastępcze, bo nie taka jest istota duchowości, żeby wszystkich dopasować do jednej formy bycia w Kościele. Nie może być Komunii dla kogoś, kto żyje w stanie grzechu ciężkiego. Ale z drugiej strony, ktoś taki też jest członkiem Kościoła i trzeba doprowadzać go coraz bliżej Jezusa.