O rozdarciu między światem a wiarą, roli parafii w budowaniu żywego Kościoła i pomysłach na wsparcie młodzieży zagubionej w zetknięciu ze zlaicyzowanym społeczeństwem opowiadają Iwona i Marcin Ziemniewiczowie, doświadczeni rodzice czwórki dzieci.
S.Z.: Gdzie jest miejsce katolickiej rodziny? Czy musi być rozdarta między współczesnym światem a Kościołem?
I.Z.: Myślę, że jest rozdarta, ale nie musi tak być. Współczesny człowiek rzeczywiście ma problem z łączeniem tych dwóch rzeczywistości, zwłaszcza że nie zawsze idą ze sobą w parze. Natomiast my nie staramy się ich oddzielić, bo one zawsze występowały razem.
M.Z.: Rodzina, która żyje z Chrystusem i w Kościele, powinna żyć też w świecie, tyle że w innej roli. Nie mamy wsiąkać w ten świat i przyjmować wszystkiego, co proponuje, ale mamy być świadectwem i nie odżegnywać się od wyzwań współczesności.
I.Z.: W pewnych obszarach nie ma kompromisów. Jeśli chodzi o naszą duchowość, to rzeczy są czarno-białe. Mamy konkretne wytyczne, jak żyć, i nie możemy dostosowywać się do świata i lawirować między tymi rzeczywistościami. Mnie było łatwiej, bo przez wiele lat byłam z dziećmi w domu i nie wychodziłam do świata w rzeczywistości, jaką jest na przykład praca. Spotykaliśmy się z ludźmi o podobnych przekonaniach, mieliśmy przyjaciół we wspólnocie, jeździliśmy razem na rekolekcje, wspieraliśmy się i modliliśmy się za siebie. Ta atmosfera i środowisko bardzo ułatwiało nam – i nadal ułatwia – życie w określony sposób.
Natomiast w momencie, kiedy wychodzi się do świata i zaczyna pracować na zewnątrz, najpierw jest się takim oszołomem, który doświadczył Pana Boga i chce wszystkich naokoło nawrócić, a dopiero z czasem nabiera się dojrzałości, by przez to, jacy jesteśmy, to inni zapytali, co z nami się dzieje, a potem zechcieli doświadczać tego samego. Jak bardzo jest to trudne, widzę dopiero po naszych dzieciach.
S.Z.: Stąd plany, by w przyszłości najmłodszy potomek uczył się w domu?
M.Z.: Rzeczywiście, bardzo poważnie rozważamy taką możliwość.
I.Z.: Przy czym nie próbujemy powiedzieć, że szkoła jest zła. Ale jako chrześcijanie naprawdę potrzebujemy tworzyć swoje środowiska, żeby się nawzajem wspierać. Nasze dzieci są teraz na takim etapie, że widzą, jak wszyscy ich rówieśnicy żyją inaczej. To dla nich ciągłe zadawanie pytań i konfrontowanie domu ze światem. Czasami umyka nam fakt, że wychodząc rano do szkoły, nieustannie zmagają się z tym, że to, co dla nich jest wartością, dla innych może być śmiesznością, bajką czy folklorem.
W tym momencie dzieci muszą same stanąć na fundamencie Jezusa Chrystusa, a my powinniśmy dać im do tego prawo. Mamy znajomych, którzy korzystają z nauczania domowego, więc jeśli myślimy o wyjęciu dzieci ze środowiska szkolnego i stworzeniu im innego, to musi być to środowisko rówieśników, żeby mogli się nawzajem wspierać, będąc też świadectwem dla świata.