O rozpoczynającym się I Synodzie Diecezji Gliwickiej, „pełzającym” katolicyzmie i potrzebie wypracowania konstruktywnych rozwiązań mówi bp Jan Kopiec.
Klaudia Cwołek, Mira Fiutak: Po pięciu latach posługi w Kościele gliwickim zdecydował Ksiądz Biskup o zwołaniu pierwszego w diecezji synodu. Dlaczego akurat w tym momencie?
Bp Jan Kopiec: Ta myśl towarzyszyła mi od początku posługi w Gliwicach, czyli już przed pięciu laty. Na pierwszym spotkaniu z księżmi mówiłem o synodzie jako swego rodzaju wymianie myśli, ale też rachunku sumienia z tego, kim jesteśmy jako wspólnota Kościoła gliwickiego. Zwłaszcza że nie byliśmy wtedy u początku drogi, bo diecezja istniała już od prawie 20 lat, a obecnie świętujemy jej 25-lecie. Praktyka synodów jest znana w Kościele i wcale nie jest odkryciem obecnych, niby bardziej demokratycznych czasów. Synody były zawsze dobrym lekarstwem na trudności i pytania pojawiające się w Kościele. Sobór Watykański II dał impuls do tego, żeby synod z czysto prawodawczego zmienił się w studyjny, jak to określił kardynał Karol Wojtyła. Pamiętam, jakie było zaskoczenie, kiedy jako arcybiskup krakowski ogłosił synod przed 900-leciem śmierci św. Stanisława i przewidział go na parę lat. Miał tę wizję, że studiować – to znaczy słuchać i zastanawiać się nie tyle nad samym efektem w postaci określonego prawa, ile uświadomić sobie, kim jesteśmy, i to zaakceptować.
Jak zadbać o taki studyjny charakter synodu?
Na pewno jego efektem nie ma być katalog postulatów, wydobytych jak przy remanencie w sklepie, na zasadzie: czego brakuje, czy wszystko się zgadza? Chodzi raczej o postawienie sobie pytania, czy odpowiadamy na zobowiązania, które płyną z chrztu świętego. Jasną rzeczą jest, że ilu ludzi, tyle będzie myśli, impulsów, pomysłów, a pojawią się pewnie też żale i pretensje. Ważne, żeby temu wszystkiemu umieć się przyjrzeć i o tym porozmawiać, uczciwie ocenić, na jakim etapie jesteśmy, i zmierzać do pewnej syntezy.
Czego Ksiądz Biskup oczekuje w związku z tym wydarzeniem?
Pytanie o moje oczekiwania zamieniłbym na pytanie do uczestników synodu: jakie są ich oczekiwania? Synodu nie zwołuje się dla biskupa. Tak naprawdę to cała diecezja powinna mieć oczekiwania. Biskup daje impuls, ale uczestnicy synodu podejmują wysiłek, żeby odnaleźć świeżość wiary. Temu, co zaczęło się w naszym kraju w 1989 roku, towarzyszyło wiele euforii i nadziei, także co do miejsca religii w naszym życiu społecznym. Dzisiaj w diecezjach mamy katolickie radia, gazety, wypracowane różnorodne spotkania, pielgrzymki, peregrynacje obrazów, rzeźb i relikwii świętych, a jednak życie między nami jest jakby coraz mniej naznaczone wiernością Chrystusowi.
Czyli nie stajemy na wysokości zadania?
Mam na myśli te sytuacje, w których rodzi się nawet wstyd, że nazywani jesteśmy społeczeństwem katolickim, a szerzą się pijaństwo, narkotyki, rozwody, oszustwa czy wieloraka nieuczciwość naszych braci i sióstr. Nie posiadamy też rzetelnego osądu rzeczywistości i nie umiemy zająć jednoznacznego stanowiska, np. w kwestii obrony życia. A pretensje do Kościoła o to, że jest zły, zacofany, że gnębi ludzi, często wypowiadają katolicy, sami wobec siebie stosując wiele wygodnych wymówek w sprawach wiary. Myślę, że jesteśmy dziś wszyscy tym przytłoczeni i zmartwieni. Synod powinien więc stanowić impuls, by postawić sobie pytanie: dlaczego w naszym środowisku tak się dzieje? I pokusić się o refleksję, że jeżeli my tacy jesteśmy, to czy Kościół może być lepszy…
Co zrobić, żeby synod stał się przestrzenią do takiej rozmowy?
Ważne, żeby nie tylko rozważać sprawy na etapie rozpoznania, bo diagnozę obecnej sytuacji znamy. Chodzi o wskazanie, co każdy może uczynić, żeby z tych dyskusji coś dobrego mogło wyniknąć. Porozmawiajmy o tym w czasie synodu, ale nie na zasadzie, że jest źle, tylko jakie jest nasze, jako chrześcijan, miejsce w tej rzeczywistości. Nie ukrywam, że boli mnie letniość wiary i „pełzający” katolicyzm. W okresie totalitaryzmu mieliśmy jasną sytuację: byli wrogowie i my. A dzisiaj mamy przede wszystkim problem z naszymi letnimi chrześcijanami, roszczeniowymi, niedojrzałymi. Oczywiście odpowiedź, dlaczego tak jest, chyba nigdy nie będzie dana precyzyjnie. Nie chciałbym przy tym, żeby powstało wrażenie, że jest tylko źle, że jest burza i teraz rozpaczliwie szukamy ratunku. Natomiast prawdą jest, że wiele naszych zachowań stawia nas na grząskim i niepewnym gruncie. Czy ten synod coś da? Pan Bóg jeden raczy wiedzieć.