Ania i kilometry miłości

Ta kobieta wszędzie, gdzie się pojawia, ciągnie za sobą ślady dwóch kół. Rowerową pasją zaraziła nawet dziadków swoich uczniów.

Ania, drobna, śliczna brunetka, wygląda wciąż jak nastolatka. Skończyła studia pedagogiczne, informatykę, resocjalizację. Energią mogłaby obdzielić dwie klasy swoich licealistów. Globtroterka. Ciągle w drodze. Otwarta na przygodę, chłonna nowych miejsc i nowych znajomości. Na rowerze objechała całą Polskę, pół Europy i Azji. Rzym, Izrael, Kirgistan, Armenia, Gruzja...

Pchają mnie anioły

Rocznie na rowerze pokonuje ponad 10 tysięcy kilometrów. O wiele więcej niż samochodem. Jako mała dziewczynka sama przejechała na rowerze kilkadziesiąt kilometrów na rekolekcje Dzieci Maryi. Rower towarzyszył jej także podczas studiów w Krakowie. Natomiast pierwsza daleka podróż do Rzymu, okazała się wielką... klapą.

- Pojechałam z grupą rowerzystów, których zupełnie nie znałam - wspomina Ania. - I po pierwszym dniu wiedziałam, że będzie źle. Nie trenowałam wtedy jeszcze tak intensywnie, a w ciągu jednego dnia zrobiliśmy ciągiem 248 kilometrów. To najdłuższy dystans, jaki do tej pory zrobiłam w jednym kawałku. Kiedy zsiadłam z roweru, przez godzinę czułam jak cała się trzęsę...

Dalszą drogę wlokłam się na samym końcu, jak najsłabsze ogniwo i chciało mi się wyć. Na granicy czesko-węgierskiej wiedziałam już, że nie ma sensu dalej jechać. Przygotowałam sobie w głowie mowę, jak mam o tym powiedzieć mojej grupie. I pamiętam świetnie tę scenę. Leje deszcz, wszyscy czekają na mnie na stacji benzynowej, podjeżdżam, mówię, że dalej nie jestem w stanie jechać, a oni na to: "Dobra. To cześć" i odjeżdżają, a ja zostaję na tym deszczu...

Dziś śmieje się z tej przygody, choć wtedy wesoło nie było. Ale to niefortunne wydarzenie nie załamało jej i po powrocie do domu, jeszcze tego samego wieczoru, wyruszyła za grupą "80 Rowerów" nad morze, by na tandemowej wyprawie opiekować się niepełnosprawnymi rowerzystami. W rowerowych podróżach najbardziej ceni relacje z ludźmi, jakie budują się podczas wspólnej drogi.

- Mogłabym napisać książkę o Bożych cudach, które towarzyszą mi na trasie każdego dnia - mówi. - O wyprawie do Izraela, podczas której nie spaliśmy dwie noce, a mimo to nikt nie zasnął, kiedy pozwolono nam czuwać przez całą kolejną noc przy Grobie Jezusa. O ludziach na koniach, którzy w Kirgistanie na wysokości 3700 metrów, zjawili się nie wiadomo skąd, by sznurem pociągnąć nas, strudzonych do granic możliwości. Dziś jestem przekonana, że to były anioły.

Ania i kilometry miłości   Ania jest ciągle w drodze. Tu: na Wyspach Zielonego Przylądka Archiwum prywatne

 

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..