Misjonarz z diecezji gliwickiej zginął w Boliwii w uroczystość Wszystkich Świętych.
- Czego my nie rozumiemy z tego wydarzenia? Bo bardzo skłonni jesteśmy, by mówić, że niedobrze się stało, że Pan Bóg nie za bardzo zatroszczył się o swojego sługę, że akurat Kościół w Boliwii, który potrzebuje tylu misjonarzy, został pozbawiony jednego gorliwego pasterza… - mówił w homilii bp Kopiec.
- Ale myślę, że w duchu wiary jesteśmy z ks. Piotrem zgodni, że miałby on prawo powtórzyć głęboką refleksję zawartą w starotestamentalnej księdze Lamentacji: (…) "Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła" - dodał biskup.
Zmarłego wspominali m.in. księża pracujący z nim na misjach oraz wcześniej w Polsce. Mówili, że miał "dzikie serce", a jedną z ostatnich wiadomości, jaką przesłał znajomym, była ta, że przygotowuje dekoracje na wesele.
- To zdanie nabiera teraz zupełnie nowego znaczenia. Baw się dobrze! - powiedział na pożegnanie jeden z jego znajomych kapłanów.
Wśród kapłanów koncelebrujących Mszę byli również misjonarze Szymon Zmarlicki /Foto Gość Ks. Piotr Lewandowski święcenia kapłańskie przyjął w 2010 r. i pełnił posługę wikariusza w parafiach Bożego Ciała w Bytomiu-Miechowicach i św. Marii Magdaleny w Kuźni Raciborskiej. We wrześniu 2016 r. w jego rodzinnej parafii Miłosierdzia Bożego w Gliwicach odbyła się uroczystość posłania go do wikariatu Ñuflo de Chávez.
Kapłan zginął w wypadku drogowym wieczorem 31 października czasu miejscowego (w Polsce była to już noc 1 listopada). Do Boliwii wrócił niedługo przed śmiercią, wcześniej przebywał na urlopie w Polsce. Zmarł tragicznie w drodze do parafii, w której pracował, gdy inny samochód wyjechał nagle z drogi podporządkowanej. Miał 35 lat.
Ciało śp. ks. Piotra Lewandowskiego spoczęło na cmentarzu Lipowym w Gliwicach. W ostatniej drodze towarzyszył mu kondukt żałobny ciągnący się przez wiele setek metrów.