- Wyobraź sobie ludzi, którzy są uciemiężeni wojną, lecz mimo to z wielką determinacją robią wszystko, by ukończyć edukację i ruszyć w świat. A teraz wyobraź sobie tych samych ludzi w ogromnym kraju, gdzie panuje pokój... - mówi Lilian Nazha, 22-letnia Syryjka, która dzięki jezuitom z Bytomia spędziła pięć miesięcy w Polsce.
Szymon Zmarlicki: Wkrótce wyruszasz z powrotem do Syrii. Czujesz radość z powrotu do domu czy smutek, że opuszczasz Polskę?
Lilian Nazha: Aktualnie moje odczucia są bardzo pomieszane. Jestem wjednocześnie szczęśliwa, smutna, podekscytowana - wszystko naraz. Cieszę się, że zobaczę znów moją rodzinę i przyjaciół, kościół, dzieci, którymi się zajmowałam, i wszystko, za czym tęsknię. Równocześnie czuję, że opuszczam mój dom. Nawiązałam tutaj wiele relacji, które są niezbędne dla każdego człowieka. Poznałam mnóstwo ludzi, traktuję ich jak rodzinę i przyjaciół, więc czuję się źle z myślą, że muszę ich opuścić. Żyję jednak nadzieją, że będę miała okazję ponownie spotkać ich wszystkich w przyszłym roku. I to ciągle popycha mnie naprzód.
W jednym z wywiadów udzielonych podczas twojego pobytu w Polsce powiedziałaś, że "Syria jest jak piękna kobieta, która cierpi". Co miałaś na myśli, czy mogłabyś to wyjaśnić?
Jest tak, bo zawsze wyobrażamy sobie Syrię jako piękną matkę, której dziećmi jesteśmy. Teraz nasza matka jest zraniona i cierpiąca. Kiedy twoja mama jest chora, wciąż stara się robić wszystko, co w jej mocy, by cię chronić, lecz także potrzebuje ciebie, byś wspierał ją w jej słabości.
Opowiedz, proszę, o swoich fotografiach. Są naprawdę niesamowite, jednak wielu spośród naszych czytelników zapewne nie miało okazji zobaczyć wspaniałej wystawy, jaką przygotowałaś.
Zaczęłam fotografować około dwóch lat temu. Na początku robiłam zdjęcia w mojej okolicy, ale później miałam okazję, by uwiecznić też inne miejsca w Syrii. W tamtym czasie, wykonując fotografie, próbowałam po prostu wyrazić siebie. Na zdjęciach da się zauważyć, kiedy jestem szczęśliwa, kiedy przygnębiona, kiedy pełna nadziei czy desperacji. Tym samym wyrażają one to, jak widzę Syrię.
Kiedy zrobiłam zdjęcie lalki porzuconej na ziemi, czułam, że syryjskim dzieciom wojna odebrała dzieciństwo. Kiedy sfotografowałam modlących się w kościele ludzi, czułam radość, że po tych wszystkich okropieństwach, które przeszliśmy, wciąż wierzymy i staramy się przywrócić nasze życie do takiego stanu, w jakim było wcześniej, a nawet lepszego.
Na wystawie pełnych emocji fotografii pokazuję zarówno tragiczne oblicze syryjskiej wojny, jak i odradzającą się nową rzeczywistość. Niestety, nie mogę powiedzieć, że to już rzeczywistość powojenna, bo wojna wciąż się nie skończyła, ale jest to Syria po swoim najgorszym czasie.