Tomasz Konowalik w najbliższą noc przyjmie chrzest.
O uprzedzeniach do Kościoła, fundamentach wiary, odkryciu roli Maryi i tęsknocie za Eucharystią z Tomaszem Konowalikiem, studentem III roku historii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, rozmawia Klaudia Cwołek.
Klaudia Cwołek: Jest Pan jedną z osób, które podczas tegorocznej Wigilii Paschalnej przyjmą w katedrze gliwickiej chrzest i kolejne sakramenty. Jak Pan doszedł do tej decyzji?
Tomasz Konowalik: To efekt wielu doświadczeń życiowych. Pochodzę z rodziny, która kiedyś była katolicka, ale w pewnym sensie odeszła z Kościoła, wybrała trochę inną drogę. Jako dziecko z rodzicami uczęszczałem do kościoła zielonoświątkowego i zawsze na swój sposób Boga szukałem. Nie rozumiałem i nie wiedziałem, jak to jest w Kościele katolickim, bo byłem do niego uprzedzony, więc nie chciałem zgłębiać jego roli. Skoro rodzice od niego odeszli, uważałem, że musi tam być coś nie tak.
W Kościele zielonoświątkowym nie był Pan ochrzczony?
Tam chrzest przyjmuje się świadomie, zazwyczaj w wieku późno młodzieńczym lub dorosłym. A ja przestałem do nich chodzić 7 lat temu, miałem wtedy 14 lat. W tym czasie cieszyłem się towarzystwem innych ludzi, niekoniecznie wierzących, jednak starałem się zawsze otaczać osobami, które są życzliwe, otwarte, bezinteresowne i pomocne. Tym się budowałem. Dzięki dobrym ludziom mogłem trochę poznać Boga. A jeśli chodzi o katolików, wydaje mi się, że niektórzy nie znają podstawowych prawd wiary z Pisma Świętego. Skupili się głównie na chodzeniu do kościoła i nie widać, aby za bardzo interesowali się jego nauką. Moim zdaniem, jest to problem, który rzuca się w oczy wielu ludziom poszukującym prawdy.
A jednak jakoś się Pan przekonał do Kościoła katolickiego.
Tak, jak już wspomniałem, jest to efekt wielu doświadczeń i moich przemyśleń, które trudno mi ująć w słowa. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać nad tym, że Kościół katolicki trwa 2 tysiące lat i dalej jest stały w prawdach wiary, które się nie zmieniły. Inaczej było z Kościołami po reformacji w XVI wieku, kiedy powstało wiele nowych odłamów chrześcijaństwa, które kłócą się między sobą, bo każdy interpretuje trochę po swojemu Pismo Święte. Myślałem o tym, czym katolik się kieruje, co jest fundamentem, esencją jego życia. I tak odkryłem znaczenie sakramentów. Wtedy zacząłem zgłębiać, czym one są, dlaczego w ogóle istnieją. W pewnym momencie zobaczyłem ich związek z nauczaniem Biblii i to, że są one niezbędne dla dobrego „funkcjonowania” z Panem Bogiem. Jego obecności możemy doświadczyć w wielu rzeczach, ale przede wszystkim w sakramentach, które są proste, jednak w swojej istocie niezwykłe. Szkoda, że tak wielu ludziom to umyka, bo nie wiedzą, co tak naprawdę tracą. W Kościele katolickim pociąga mnie harmonia. Pan Jezus prosił Ojca, byśmy stanowili jedno, jak Oni jedno stanowią, więc po co to rozdrobnienie chrześcijaństwa? Gdy ktoś patrzy na podzielonych chrześcijan z zewnątrz, może mieć mętlik w głowie.
Czy do Kościoła katolickiego podprowadziła Pana także refleksja historyczna?
Trochę tak. Ponieważ studiuję historię, zgłębiam, jak to było kiedyś, dlaczego tak, a nie inaczej, co jest trwałe, co przynosi owoce. A Kościół katolicki przynosi owoce. Jednak nie spotykałem na swojej drodze osób, które by mi powiedziały, dlaczego ten Kościół jest taki ważny, co się w nim dzieje, czym żyje, co jest takiego niezwykłego. A żyjemy przecież w kraju typowo katolickim. Mam wrażenie, że po II Soborze Watykańskim popularne są różne wspólnoty, które na pewno są bardzo ważne, ale czasem jakby na drugi plan schodziły podstawowe prawdy wiary. Brakuje mi trochę mówienia o fundamentalnych sprawach - jak ważne są sakramenty i jak Bóg działa przez Kościół.