Alojzy Widera z Sośnicy tak wychudł, że dało się policzyć wszystkie jego żebra. Było mu już obojętne, czy żyje, czy umiera. Z tego poczucia rezygnacji wyrwała go pewna kartka.
Sowieci wywieźli Alojzego wraz z innymi śląskimi górnikami z podgliwickiej Sośnicy do Donbasu. Oprócz wyczerpującej szychty w tamtejszej kopalni przez cztery godziny dziennie pracowali jeszcze na placu drzewnym, a w dni wolne – w obozie. Dostawali mało żywności. „Moi koledzy padali wokół jak muchy, na zawsze uwolnieni od głodu” – zapisał później.
Z Sośnicy do Donbasu
Nie dostali ubrań na zmianę. „Tak jak pracowaliśmy, czarni jak węgiel, musieliśmy kłaść się spać, zwierzęta miały lepiej niż my w obozie (...). To straszne opisać, jak grzebano zmarłych kolegów (...). Zmarłego wrzucano nagiego do głębokiej na pół metra dziury i przysypywano ziemią. Co nie mieściło się w dziurze, odrąbywano szpadlem” – wspominał.
Alojzy wyglądał już i czuł się jak cień. Do czasu, gdy w Wigilię 1946 r., po prawie dwóch latach od wywózki ze Śląska, dostał pierwszą kartkę z domu. „Jakaż radość, największa radość mojego życia, kiedy okazało się, że dostałem kartkę z domu od mojej Hildy” – zapisał później. – „Znowu mogłem żyć, znowu poczułem się człowiekiem” – dodał.
Alojzy wrócił do Sośnicy po czterech latach. Jego wspomnienia znalazły się w przejmującej, wydanej przez katowicki IPN, książce „Wywieziono nas bydlęcymi wagonami. Relacje deportowanych z Górnego Śląska do Związku Sowieckiego w 1945 roku”. Można tu przeczytać 46 relacji z wywózki: protokoły z przesłuchań w IPN, wspomnienia, dzienniki wywiezionych. Są też niedawno nagrane opowieści żyjących do dziś Ślązaków, którzy przeżyli wywózkę.
Według historyków IPN Sowieci wywieźli do niewolniczej pracy na Wschodzie około 50 tys. Górnoślązaków. Z tej części regionu, który należał przed wojną do Niemiec, wywozili wszystkich mężczyzn w wieku produkcyjnym. Ze Śląska polskiego – w ramach operacji „czyszczenia tyłów” – wybierali niektórych.
Czemu nie uciekali?
Internowani i aresztowani Ślązacy często mieli możliwość ucieczki w pierwszych dniach po zatrzymaniu, kiedy byli jeszcze słabo pilnowani. „Gorole” w takiej sytuacji w większości zachowaliby się rozsądniej: daliby nogę. Dlaczego spośród „Hanysów” mało kto uciekał? Fantastyczną odpowiedź, w której słychać echa wychowania pokoleń Ślązaków w państwie pruskim, daje żyjący do dziś w Sternalicach pod Olesnem Alojzy Hadam. Kiedy Sowieci kazali stawić się mężczyznom „do pracy”, jego matka powiedziała: „Jeder Befehl ist heilig”, czyli: „Każdy rozkaz jest święty”. Pan Alojzy komentuje to w książce: „Tak my byli nauczeni, od młodości trzeba słuchać przełożonych”.
Przez całą drogę z Olesna do Kluczborka tłumu Ślązaków pilnował zaledwie jeden sowiecki żołnierz, który obok nich, jak mówi Alojzy, „rajtowoł” – czyli jechał konno. A z Kluczborka powieziono ich do Pyskowic w wagonach, które nie były zamknięte. Starsi Ślązacy ciągle powtarzali jednak, żeby nie uciekać. Dopiero po kolejnych trzech dniach, spędzonych przez Ślązaków bezczynnie na bocznicy kolejowej w Pyskowicach, otoczyli ich Sowieci z karabinami. Odtąd ucieczka rzeczywiście stała się już bardzo ryzykowna.