– Rosjanie wkraczali do Lwowa, Niemcy uciekali, a myśmy w tym czasie brali ślub – opowiada Irena Huk.
Ona i jej mąż Władysław pochodzą ze Lwowa. Tam się urodzili, dorastali, poznali i pobrali 31 lipca 1944 roku. – Wtedy już wiedzieliśmy, że Lwów nie będzie polski i baliśmy się rozłączenia, przeniesienia w inne miejsce – wspomina pani Irena. Pochodzą z dwóch krańców miasta, a poznali się dzięki koleżance. Pan Władysław jest o cztery lata starszy od swojej żony, urodził się w 1920 roku. Po ukończeniu gimnazjum obowiązkowo musiał wstąpić do podchorążówki.
Gdy miał przejść do służby cywilnej, zaczęła się wojna. – Już 30 sierpnia wyjechałem na front do Poznania. Przeżyłem całą kampanię. Potem, gdy wojska cofały się przez Warszawę na Lublin i Roztocze, kapitan proponował, bym wyjechał na Węgry. Ale ja miałem jakieś 50 km do Lwowa i powiedziałem, że wracam do domu – wspomina pan Władysław. Po powrocie nie został wzięty ani do sowieckiej armii, ani wywieziony „na białe niedźwiedzie”. – To opieka Pana Boga. Moi koledzy dostali wezwanie i ślad po nich zaginął, a mnie w ogóle nie ruszyli. Tak Pan Bóg tym pokierował – dodaje. Natomiast pani Irena już od dziecka musiała pracować, kiedy jej ojciec został wywieziony. Od 1945 roku mieszkają w Gli- wicach i teraz czują się gliwi- czanami.
Bez ślubnej fotografii
Jak sami podkreślają, spotykanie się w czasach wojny nie było łatwe. Ale udało się. – Mieliśmy zaplanowany ślub na przedostatnią niedzielę lipca. Tymczasem wojska rosyjskie zaatakowały od strony Nowego Lwowa, gdzie mieszkaliśmy. Przez rozruchy nie można było tego ślubu zorganizować. Nie było lodówek, jedzenie się zmarnowało, a wszystko przesunęło się o tydzień – opowiada pan Władysław. Dzień ślubu wspominają jako piękny i słoneczny. Msza św. odbyła się w kościele św. Wincentego à Paulo. – Chyba to ksiądz zorganizował, nie wiem, ale taki chłopczyk grał „Ave Maria” na skrzypcach. Mimo że już baliśmy się, iż będziemy musieli wyjechać, to jednak to było piękne – mówi pani Irena. Sukienkę miała nietypową, bo... niebieską. Do tego ubrała białą woalkę z niebieskimi cętkami i biały płaszczyk. Wszystko było pożyczone. – Takie czasy. Ludzie brali ślub w jeszcze gorszych warunkach – mówi pani Irena. Przyjęcie odbyło się w posiadłości pana młodego, gdzie znajdował się także duży sad, liczący 1,5 tys. mkw. – Nie mamy ślubnych fotografii, bo była wojna i nie było gdzie robić zdjęć. Tylko osobne zdjęcia z tamtych czasów – dodaje pan Władysław.
Trzeba się dotrzeć
Państwo Hukowie jak każde małżeństwo przeżyli gorsze dni, kłótnie czy trudne problemy. Jednak wyraźnie podkreślają, że dzięki wierze udało im się to wszystko przetrwać. – Religia i miłość do ojczyzny – to mamy wspólnego. Co do innych rzeczy możemy się nie zgadzać, ale to jest podstawa – podkreśla pani Irena. Dodaje, że recepta na zgodne życie małżeńskie to szczera, codzienna modlitwa, zgadzanie się z wolą Bożą oraz wzajemna tolerancja i przebaczenie. – Trzeba się po prostu dotrzeć i nawet z uśmiechem przyjmować inny sposób bycia drugiej osoby – mówi pani Irena. Jubilaci podkreślają, że wspólne lata przeżyli bardzo szczęśliwie. – Ja mam dobrą żonę. Charaktery mamy takie, że czasem dochodzi do spięcia, ale to szybko przechodzi – mówi pan Władysław. A pani Irena dodaje: – Czy śmialiśmy się, czy płakaliśmy – to zawsze razem. Rzadko można spotkać takiego człowieka z zasadami, jak mój mąż. Do tego jest tak praktykujący – zauważa pani Irena. Pan Władysław wtrąca jednak, że trudno nie być praktykującym, jeśli doświadczyło się tylu łask Bożych.
Siln i jak głaz
O ich życiu mówił także ks. Hubert Nalewaja podczas Mszy św. dziękczynnej 27 lipca w kaplicy sióstr boromeuszek w Gliwicach, gdzie jubilaci regularnie uczęszczają. – Jesteście świadectwem cierpliwości, wytrwałości i wyrozumiałości, bo wasze życie oparliście na dobrym fundamencie – powiedział ks. Nalewaja. 70. rocznica małżeństwa nazywana jest kamienną. – Chyba chodzi o to, że miłość silna jak kamień, jak głaz – mówią zgodnie małżonkowie. A czego można im życzyć na dalsze lata? – Jak najdłuższego życia – mówi z uśmiechem pan Władysław. – Żeby sobie poradzić z cierpieniem. Jak człowiek się załamie, żeby był na tyle silny, by potrafił przetrwać – dodaje pani Irena.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się