- Mieliśmy ten zaszczyt, żeby przebywać razem ze świętym człowiekiem - mówi Jerzy Bindacz. Był najmłodszym uczestnikiem pierwszych rekolekcji oazowych dla ministrantów, które 59 lat temu prowadził w Bibieli ks. Franciszek Blachnicki.
Odbywały Bp Jan Kopiec i ks. Adam Wodarczyk przed budynkiem, gdzie 59 lat temu odbywała się oaza Mira Fiutak /GN się w budynku, gdzie dawniej mieściła się szkoła. 8 czerwca odsłonięta została w tym miejscu pamiątkowa tablica. Na uroczystość przyjechali członkowie Ruchu Światło–Życie z diecezji gliwickiej, ale również archidiecezji katowickiej i częstochowskiej oraz diecezji opolskiej i sosnowieckiej. Obecna była również siostrzenica sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego.
– W tak niepozornych miejscach zaczynają się wielkie dzieła – powiedział podczas osłonięcia i poświęcenia tablicy ks. Marek Olekszyk, moderator diecezjalny Ruchu Światło–Życie. – Chcemy dziś podziękować za misję i osobę ks. Franciszka Blachnickiego. Za to, że szukając dróg duszpasterskich, żeby rozbudzić wiarę w człowieku, był otwarty na tak odważne kroki.
On ukształtował nas duchowo
Andrzej Bulanda pomagał ks. Blachnickiemu w przygotowaniu oazy Mira Fiutak /GN Andrzej Bulanda przyjechał na uroczystość z Rybnika. W latach 50. mieszkał w Rydułtowach, na tej pierwszej oazie był, jak mówi, pomocnikiem technicznym ks. Blachnickiego. Miał wtedy 16 lat.
Najpierw przyjechali ks. Blachnickim na rekonesans. O czwartej rano Msza w Rydułtowach i dopiero po niej ruszyli do Żyglina, a dalej wynajętą ciężarówką do Bibieli. Potem pojechał sam, żeby dopilnować wszystkiego przed przyjazdem ministrantów. – Wziąłem pod pachę skrzypce, aparat fotograficzny i 10 tysięcy złotych, które dostałem od księdza, i pojechałem. Zgłosiłem się do proboszcza w Żyglinie, a dalej poszedłem pieszo do Bibieli – wspomina. Po ciemku, przez las, na miejsce dotarł przed północą. – Po drodze odmówiłem chyba dwa razy Różaniec ze strachu – śmieje się.
Przez lata, już jako student Politechniki Śląskiej, pomagał ks. Blachnickiemu organizować oazy. Tak poznał swoją żonę, właśnie obchodzą 50-lecie małżeństwa. Pan Andrzej wyciąga starannie przechowywany telegram przysłany przez ks. Blachnickiego z okazji ich ślubu. – To był człowiek z taką charyzmą, że nie można mu było niczego odmówić. Jak coś trzeba było zrobić, to się robiło. Nie było słów: nie mam czasu, nie chce mi się. On ukształtował nas duchowo na całe życie. Kiedy ks. Blachnicki znalazł się w szpitalu z gruźlicą, już po wielu trudnych przejściach, mój ojciec, który był lekarzem, powiedział do nas: pamiętajcie, o nim będzie kiedyś głośno – wspomina.