- Mieliśmy ten zaszczyt, żeby przebywać razem ze świętym człowiekiem - mówi Jerzy Bindacz. Był najmłodszym uczestnikiem pierwszych rekolekcji oazowych dla ministrantów, które 59 lat temu prowadził w Bibieli ks. Franciszek Blachnicki.
Prawie dwa miliony ludzi
W Bibieli była pierwsza oaza ks. Franciszka Blachnickiego Mira Fiutak /GN Ks. Adam Wodarczyk, moderator generalny Ruchu Światło–Życie, przypomniał, że oaza odbywała się w trudnych dla Kościoła latach 50., kiedy wielu księży, w tym prymas Wyszyński, przebywało w więzieniach, było internowanych, zastraszanych i represjonowanych. W tych okolicznościach zorganizowanie takich rekolekcji było wyrazem odważnej wiary. W dodatku bez wystarczających środków materialnych. – W Kościele to, co ma się stać wielkie, zaczyna się od małego ziarenka – zauważył ks. Wodarczyk. I przytoczył wyniki badań z 2008 roku przeprowadzone przez jedną z pracowni badań społecznych, a dotyczące wpływu Ruchu Światło–Życie na polskie społeczeństwo. Wynika z nich, że na przestrzeni minionych 50 lat przewinęły się przez niego – w różnym stopniu zaangażowania – ponad 2 miliony osób.
– Ta uroczystość jest znakiem zobowiązującym nas to tego, abyśmy jako duchowi spadkobiercy odważnie podejmowali jego drogę. W czasach dzisiejszych, kiedy wszystko wokół nas zdaje się wołać: wy, chrześcijanie, zamknijcie się do getta i pozwólcie rozwijać się nowej myśli wolnego świata, mamy misję do spełnienia – zauważył i przypomniał słowa ks. Blachnickiego wypowiedziane na dwa miesiące przed śmiercią, podczas ostatniej nauki ostatnich rekolekcji, które głosił: – Powiedział wtedy, patrząc na całą dynamikę ruchu, że z całą pewnością będzie on w pełni dojrzały do realizacji swojego zadania na początku XXI wieku. Jeżeli on to powiedział, to jest to dla nas wskazanie, że mamy ożywiać Kościół w naszych czasach – zauważył ks. Wodarczyk.
Eucharystii w kościele pw. Matki Bożej Fatimskiej przewodniczył biskup gliwicki Jan Kopiec. – W historii Kościoła bywało, że jako ludzie wierzący tym, którzy byli naszymi wrogami, odpłacaliśmy bardzo często tym samym, to znaczy oporem i wskazywaniem słabości drugiej strony. Takie dzieła nie utrzymują się i one nie przetrwały. Natomiast propozycja, jaką zostawił nam sługa Boży ks. Franciszek, to coś pozytywnego, to budowanie i wzmacnianie od wewnątrz i to się będzie trzymało. Takie dzieło przetrwa – powiedział na zakończenie bp Kopiec. Razem z księdzem moderatorem generalnym Ruchu Światło–Życie wręczył świece odpowiedzialnym za letnie rekolekcje oazowe. W tym roku odbędzie się 16 turnusów, dziesięć dla dzieci i młodzieży oraz sześć dla członków Domowego Kościoła.
Wszystko dopięte na ostatni guzik
Jerzy Bindacz i Henryk Nawrat, uczestnicy pierwszej oazy Mira Fiutak /GN Na uroczystość do Bibieli przyjechało dwóch uczestników tej pierwszej ministranckiej oazy. Jerzy Bindacz był najmłodszy w grupie, miał 7 lat. Tuż przed wyjazdem na rekolekcje ks. Blachnicki wypatrzył go w przedstawieniu przygotowywanym przez siostry zakonne i sam zaproponował mu, żeby został ministrantem. – W tamtych latach cała ministrantura była po łacinie, uczyłem się na pamięć z pomocą mamy – wspomina. Ministrantem był aż do matury. Do dziś przechowuje strój, w którym służył przy ołtarzu.– Ks. Blachnicki był bardzo staranny w podejściu do liturgii. Bardzo mocno ją przeżywał. I wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. My nie denerwowaliśmy się, bo zawsze byliśmy dobrze przygotowani. I zawsze widziałem go z brewiarzem – wspomina Jerzy Bindacz, obecnie jest prezesem parafialnego oddziału Akcji Katolickiej i do dziś w parafii św. Jerzego w Rydułtowach jest lektorem i kantorem.
Ministrantem u ks. Blachnickiego był też Henryk Nawrat. – Pierwsza Msza była już o szóstej, a w kościele trzeba było być wcześniej, żeby się przygotować – mówi. Na spotkanie do Bibieli przywiózł ze sobą dzienniczek ministranta. Otwiera na środzie, 29 lipca 1959 r., i czyta: – Rano nauka o Mszy świętej… W tym dniu nie było żadnych przyjemności z powodu niegrzeczności. Wieczorne kazanie było o nieposłuszeństwie i nabożeństwo przebłagalne – śmieje się z wpisu sprzed prawie 60 lat. I wspominają, jak jeden z kolegów zamknął innego w kominie. Kiedy chłopak wyszedł cały w sadzy, rozbawił też ks. Blachnickiego. Potem ułożyli piosenkę o Albinie w kominie. – Bo to była taka surowość, że trafiała do człowieka – mówią po latach. Wspominają Pasję według św. Jana wystawianą w ich parafialnym kościele, wtedy zupełnie nowatorskie przedsięwzięcie. Chociaż w parafii św. Jerzego w Rydułtowach ks. Blachnicki pracował krótko, w latach 1953–1954, to do dziś jego dawni ministranci spotykają się niezmiennie w rocznicę jego śmierci.