Legenda pochodzi z parafii NMP Królowej Różańca Świętego w Boronowie.
Dzięki dominikanom, a konkretnie o. Mateuszowi Janowi Smołce, który założył tu 13 kwietnia 1755 r. Bractwo Różańca Świętego, ta forma modlitwy była bliska sercu wielu parafian. Opisywana historia miała wydarzyć się w XIX w., gdy Boronów i inne miejscowości i tereny wokół Koszęcina stanowiły rodowy majątek książąt Hohenlohe-Ingelfingen. Z koszęcińskiego pałacu (dziś siedziba Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”) zarządzano licznymi posiadłościami i pracami: rolnymi, leśnymi oraz w zakładach przemysłowych należących do tegoż rodu. Część mieszkańców Boronowa, pracujących na rzecz koszęcińskiego pana, zatrudniała tutejsza kopalnia rud żelaza (ponad 100 osób), inni doglądali książęcego bydła i trzody lub zajmowali się gospodarką.
Z różańcem w ręku
Co miesiąc odbywały się wypłaty. Do pałacu przybywał wtedy wyznaczony mężczyzna, tzw. skarbnik, po pieniądze, które przekazywał robotnikom po powrocie do wioski. Wiele lat funkcję tę w Boronowie pełnił niejaki Stroba. Licząca blisko 8 km droga, którą musiał pokonać do Koszęcina i z powrotem, wiodła nie tylko wśród łąk i pól, ale i przez las. Jak wiadomo, w takim miejscu o złą przygodę nietrudno. Niebezpieczeństwo czyhało tu nie tylko ze strony dzikich zwierząt. Często dochodziło do napadów rabunkowych, dlatego Stroba, zarówno wyruszając do Koszęcina, jak i w drodze powrotnej do Boronowa, z powierzonymi mu pieniędzmi za pazuchą, cały czas odmawiał Różaniec. I choć strach był jego nieodłącznym towarzyszem w tej wędrówce, to ufność w potężną opiekę Patronki Boronowa, NMP Królowej Różańca Świętego, dodawała mu sił.
Skuteczna obrona
Pewnego razu, gdy nadszedł dzień wypłaty, dwóch złodziei zaplanowało napad na Strobę. Zaczaili się w leśnych ostępach, czekając aż zatopiony jak zwykle w modlitwie skarbnik będzie wracał z pieniędzmi. Jakież było ich zdumienie, gdy zamiast samotnego mężczyzny w lesie zjawiła się okazała procesja zakapturzonych mnichów, modlących się na różańcu i śpiewających pobożne pieśni. Była ona bardzo długa, zdawała się nie mieć końca. Wreszcie złoczyńcy dostrzegli Strobę, w samym jej środku, ale wobec tak wielu świadków nie śmieli uczynić mu nic złego. Gdy wreszcie procesja przeszła, rozczarowani wrócili do wioski. Ludzie świętowali już dzień wypłaty, a pytani przez niedoszłych rabusiów o zakonników, otwierali tylko oczy ze zdumienia, bo nikt we wsi, w tym skarbnik, nie widział ani jednego mnicha.
Złodziejom wstyd było tak od razu się przyznać. Po latach jednak opowiedzieli, co zaszło w boronowskim lesie, gdy planowali okraść Strobę. Niezwykłe zdarzenie przypisano interwencji Matki Bożej Różańcowej. Bo któż inny mógł zesłać z niebios tajemniczą procesję dla ochrony pobożnego skarbnika i bytu ciężko pracujących mieszkańców, jak nie Patronka boronowskiej parafii?
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się