Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

13 kilometrów od frontu

Potrzebują pomocy, ale też sami mają wielką siłę i wolę przetrwania. Ksiądz Wiktor Tkacz opowiadał, że kiedy odwiedził swoją parafiankę w Charkowie dwa dni po ataku rakietowym, ona sadziła kwiatki w ogródku.

To był już kolejny wyjazd ks. Rafała Przybyły z pomocą humanitarną na Ukrainę. Tym razem ekipa dotarła do miejsca oddalonego od linii frontu o kilkanaście kilometrów. O sytuacji w tamtym rejonie opowiadał w czasie spotkań zorganizowanych w parafii św. Franciszka w Zabrzu, gdzie pracuje i gdzie głównie przeprowadzane są zbiórki. Chociaż ten wyjazd był najdalszym na wschód, to – jak mówi – tam wszędzie jest niebezpiecznie.

– W Ukrainie nie ma miejsca bezpiecznego tak na 100 procent. Na przykład 22-letnia dziewczyna z Chmielnickiego pojechała tylko zatankować samochód. Spadła rakieta i zginęła na miejscu, a jej bracia są chyba ciężko ranni – opowiada.

Ludzie są zmęczeni

Trasa z Zabrza do Łymanu liczy prawie 1700 km. Po drodze zatrzymali się w Charkowie, Iziumie i Słowiańsku. Nie po raz pierwszy jechał razem z nimi ks. Wiktor Tkacz z diecezji kamieniecko-podolskiej, marianin, który jest diecezjalnym ekonomem. I to właściwie jego obecność wyznaczyła im trasę, bo kapłan stara się odwiedzać swoich parafian w różnych miejscach na froncie. Ksiądz Tkacz w tym roku poprowadzi rekolekcje wielkopostne w parafii św. Franciszka w Zabrzu, które potrwają od 26 do 29 marca. Przed wojną Izium miał ponad 45 tysięcy mieszkańców. Teraz jest ich około 10 tysięcy. Reszta wyjechała lub została zamordowana. Za miastem odnalezione zostały zbiorowe mogiły. Pierwsza rakieta spadła na park, w którym bawiły się dzieci. Rosjanie opuścili to miasto na początku września ubiegłego roku, ale nie można powiedzieć, że życie wróciło tam do normy. W Iziumie grupa z Zabrza przekazała przywiezioną pomoc humanitarną do specjalnego magazynu, który funkcjonuje w mieście. Ludzie przychodzą do niego i zabierają, co im potrzebne. – Kiedy rozładowywaliśmy nasze rzeczy, przyszło akurat dwoje dzieci, które szukały zabawek. Smutny widok… Po ludziach widać, że są zmęczeni i fizycznie, i psychicznie. Mieszkają w piwnicach i zrujnowanych blokach, co chwilę są naloty – opowiadał ks. Przybyła.

Most nad Dońcem

Na kolejnych wyświetlanych zdjęciach kapłan pokazywał zniszczone miasto – ośrodek zdrowia, magistrat, szpital… W tle jakiegoś kadru – dwa skrzydła bloku z wielką wyrwą pośrodku. Przed nalotem to był jeden budynek, jego mieszkańcy nie żyją. Na innym zdjęciu starsza kobieta w zimowym płaszczu i czapce zabiera się do przygotowywania obiadu w skonstruowanej z brezentu wiacie, gdzie gotują wspólnie z sąsiadami. Co zdjęcie, to inna historia. Most nad przepływającym przez miasto Dońcem. Oprowadzający ich przewodnik opowiadał, że kiedy ludzie przechodzili z jednego brzegu na drugi, nadleciały samoloty. Wszyscy zostali rozstrzelani, a następnie pod ciałami Rosjanie podłożyli miny. Leżały tak na moście przez miesiąc. Za Iziumem trafili na wioskę liczącą 1300 mieszkańców, z której nikt nie przeżył. Dalej pojechali do żołnierzy. Mieli trzy przystanki. Najpierw spotkali się z lekarzem, któremu zostawili przywiezione środki medyczne i opatrunkowe. – On przez rok nie był w domu. Nie ma nikogo, kto mógłby go zmienić. Pytaliśmy, czy potrzebuje startery skórne do zamykania ran. Powiedział: „Nie mamy na to czasu. My tu tylko ratujemy życie i odsyłamy do szpitala w Charkowie”. Jest wśród nich drobna, filigranowa dziewczyna, która na plecach wynosi rannych żołnierzy z linii frontu. Zdarzało się, że na plecach niosła żołnierza, a pod pachą jego nogę. Teraz działa pod wpływem adrenaliny. Myślę o jej psychice, jak będzie żyła, kiedy to wszystko się skończy – mówi ks. Przybyła. Odprawili Msze św. dla żołnierzy w Łymanie, położonym 13 kilometrów od linii frontu. Trochę z nimi rozmawiali. – To zwyczajni ludzie, mają swoją wrażliwość, swoje domy, swoje rodziny. Pamiętamy nasze rodzinne opowieści o tych, którzy byli na wojnie czy zostali wywiezieni na Syberię, a ich powrót do domu zawsze łączył się z długotrwałą traumą. Moja oma zawsze powtarzała, że nie lubi odgłosu lecącego samolotu, bo to było dla niej wspomnienie tamtych czasów. Oni, kiedy wrócą do swoich domów – miejmy nadzieję, że wrócą – tę traumę też będą w sobie nosić. Bo to są normalni, wrażliwi ludzie – opowiada. Na koniec dostali od ekipy ukraińską flagę, na której wszyscy się podpisali. Gdy wrócili, media podały informację, że linia frontu znowu przesunęła się na zachód. – A to znaczy, że ci żołnierze, których poznaliśmy, są jeszcze bardziej zagrożeni – mówi ks. Przybyła.

Trzeba podziwiać i pomóc

– To jest naród bardzo zaradny. Szukają sposobów, żeby nie siedzieć bezczynnie, ale coś robić, jakoś sobie radzić. Czasem mam wrażenie, że oni tam zaraz perpetuum mobile wymyślą. Z jednej strony trzeba im pomóc, a z drugiej – podziwiać – dodaje duchowny. Ksiądz Wiktor Tkacz opowiadał, że kiedy odwiedził swoją parafiankę w Charkowie dwa dni po ataku rakietowym, ona sadziła kwiatki w ogródku. Cały czas potrzebna jest pomoc, zbierane są ubrania, żywność długoterminowa, także wosk i puszki metalowe na przygotowanie okopowych świec. Z taką inicjatywą wyszły Ukrainki mieszkające w Zabrzu, które przyjechały na Mszę w ich języku do kościoła św. Franciszka. Od tego czasu trwa zbiórka wosku i puszek. Zrobione z nich świece przez kilka godzin dają nie tylko światło, ale przede wszystkim ciepło. Ksiądz Tkacz również prosi o wosk, który chce zawieźć rannym żołnierzom, żeby mieli zajęcie w szpitalu. – Wiem, że Opatrzność nad nami czuwa. Widzę to na każdym wyjeździe – podkreśla ks. Rafał Przybyła. – To nie jest moja działalność. To jest nasze wspólne dzieło, bo bez was bym tego nie mógł robić – mówił do zebranych na spotkaniu w salce parafialnej. Kontakt dla tych, którzy chcieliby wesprzeć tę pomoc – tel. 797 271 034. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy