O dwóch kalendarzach, świątecznej integracji i pomocy w czasie wojny mówi ks. Wołodymyr Lytvyniv, duszpasterz wiernych wyznania greckokatolickiego w regionie śląsko-zagłębiowskim.
Klaudia Cwołek: Gdy rzymscy katolicy obchodzą Boże Narodzenie, grekokatolicy są jeszcze w okresie przygotowań. Co robicie w Polsce, na Śląsku, gdy my zasiadamy do wigilii i wybieramy się na pasterkę?
Ks. Wołodymyr Lytvyniv: Rzeczywiście terminy tych i innych świąt się nie pokrywają, dlatego, ze względu na sytuację i potrzeby naszych rodzin, które mieszkają w Polsce, chcemy przejść na kalendarz gregoriański. Za taką zmianą opowiedziało się u nas 80 proc. wiernych. Nasz metropolitalny synod, który odbył się niedawno, orzekł, że jeszcze w 2022 roku wszyscy zostajemy przy kalendarzu juliańskim, według którego obchody świąt odbywają się dwa tygodnie później niż w Kościele rzymskokatolickim. Natomiast od 2023 roku każda parafia greckokatolicka będzie mogła zgłosić się do biskupa z prośbą o pozwolenie, żeby Boże Narodzenie obchodzić 25 grudnia. Na Śląsku żyje wiele mieszanych rodzin i praktycznie każdy z nas 24 grudnia był już gdzieś zaproszony na wigilię czy pasterkę do kościoła rzymskokatolickiego. Takich więzi międzywyznaniowych jest bardzo wiele, choćby dlatego, że mamy mieszane małżeństwa albo rodziców chrzestnych rzymskich katolików. Dzięki temu integracja Ukraińców w Polsce jest coraz większa.
Jak u Was wyglądają obchody Bożego Narodzenia?
Wiele zwyczajów jest podobnych. U was święta poprzedza Adwent, a my do narodzenia Jezusa przygotowujemy się przez 40-dniowy Post Filipowy. Jego nazwa pochodzi od apostoła Filipa i zaczyna się dzień po jego liturgicznym wspomnieniu. Wigilię w naszym obrządku obchodzimy 6 stycznia. W tym roku, ze względu na nasze rozproszenie i trudną sytuację, bo niektórzy zostali sami, postanowiłem zorganizować parafialną wigilię w Gliwicach w kaplicy Najświętszego Serca Pana Jezusa u sióstr boromeuszek, gdzie co niedzielę spotykamy się na Mszy Świętej. Wy wtedy dzielicie się opłatkiem, a my prosforą, którą sam wypiekam. W Gliwicach jest nas w parafii teraz dużo więcej, ale obliczyłem, że sto sztuk powinno wystarczyć. Prosfora to taki mały chlebek z mąki pszennej na zakwasie, z solą i wodą, który poświęcę w kaplicy podczas nabożeństwa. Potem przejedziemy do pobliskiego Centrum Edukacyjnego im. Jana Pawła II, gdzie zasiądziemy przy stole jak jedna rodzina, żeby odczuć radość Bożego Narodzenia w gronie wspólnoty parafian, którzy znają się od lat, i tych, którzy niedawno przyjechali. Poprosiłem, żeby na tę okazję upiec coś słodkiego i przygotować inne potrawy. Zwykle na naszych wigiliach mamy kutię, pierogi z różnymi dodatkami, w zależności od regionu i smaku gospodyni. Tak też przygotowujemy świąteczny stół w Gliwicach. Wspólny posiłek rozpoczniemy po podzieleniu się prosforą, a potem będzie kolędowanie. Zaczynamy już o 14.00, żeby dać możliwość zorganizowania wigilii w domu, jeśli ktoś będzie chciał spędzić ją jeszcze w swoim gronie. Po wigilii my, grekokatolicy, odprawiamy liturgię Wielkiej Powieczerzy. Tu, na Śląsku, odbędzie się ona w Katowicach.
W samo Boże Narodzenie 7 stycznia w Gliwicach spotykamy się na Mszy św. o 10.30, podobnie jak w każdą niedzielę. Będzie ona bardzo uroczysta, ze śpiewem naszego chóru.
Ten chór podobno odgrywa ważną rolę w Waszej wspólnocie?
Jest to chór mieszany, który bardzo pięknie się rozwija i jest zapraszany także do kościołów rzymskokatolickich. Prowadzi go Varvara Sukcharieva, która żyje śpiewem, jest profesjonalną dyrygentką z Odessy. Ma trójkę dzieci, pracę zawodową, ale stara się to wszystko łączyć i być zawsze w kościele. Chórowi towarzyszy też gra na różnych instrumentach. Chętnie razem kolędujemy.
Co się zmieniło w gliwickiej parafii greckokatolickiej od wybuchu wojny?
Wcześniej byliśmy jedną stabilną wspólnotą, która się zna. Wojna wiele zmieniła, bo ciągle dołącza do nas dużo nowych osób. Moja parafia jest teraz jak dworzec kolejowy, przez który przemieszcza się mnóstwo ludzi – uchodźców, którzy często jadą dalej. Zatrzymują się u nas, szukają wsparcia i pomocy w pierwszym okresie pobytu za granicą. Podpowiadamy im, co i jak mają załatwić, ale bardzo wielu z nich wybiera dalszą drogę. To się dzieje na moich oczach i oczach moich parafian. Niesamowite, ilu ich już przyjęliśmy i pożegnaliśmy. Często jest tak, że dziś widzę nowe osoby w kościele, a już wkrótce one przychodzą podziękować za pomoc i informują, że wyjeżdżają. Trzon wspólnoty jest stały, ale od 30 do 50 proc. to „przejściowi parafianie”. Te zmiany nie są dla nas łatwe.
Jak wyglądają Wasze kontakty z Ukrainą?
Pomoc koordynowana jest przez biskupa naszej diecezji wrocławsko-koszalińskiej Włodzimierza Juszczaka i przez Caritas. Teraz głównie zbieramy środki, żeby zakupić generatory prądu, których bardzo brakuje, a są szczególnie potrzebne. Dzień przed naszą rozmową dzwoniłem do rzecznika Caritas Dmytro Nenczyna w Ukrainie i mówił mi, że siedzi w domu bez prądu. Jest bardzo zimno, ściany musi czyścić, bo zachodzą wilgocią. Nie sposób ogrzać mieszkania, gdy prąd jest włączany na trzy godziny. Mnóstwo ludzi siedzi tam w ciemności i dla nich to nie są radosne święta, tym bardziej że wiele rodzin jest rozproszonych. Gdy kontaktuję się z różnymi parafiami w Ukrainie, to słyszę, że bardzo dużo młodzieży wyjechało, zostały starsze osoby i takie, które już nie mają zdrowia, żeby szukać pracy. Nie wiadomo, jaka będzie przyszłość.
Informacje, które czytamy od początku są zatrważające, a teraz do tego doszła jeszcze zima…
A zima w Ukrainie jest cięższa niż w Polsce, jest więcej śniegu i mrozu. Mieszkań bez energii nie da się nagrzać.
Co my tutaj możemy zrobić w tej sytuacji?
Jako Kościół i ludzie wierzący powinniśmy przyjąć tych, którzy przed wojną uciekają. Będąc chrześcijanami, musimy zadać sobie pytanie, czy w tej sytuacji świadczę o Jezusie, czy jestem światłem dla innych, dla sąsiadów, dla ludzi, którzy żyją w państwie obok. Dla mnie to jest wielkie doświadczenie – przyjmować uchodźców i pomagać im. Żyję ze świadomością, że mam więcej niż oni, przede wszystkim mam ciepło, prąd i wodę. Ale oni potrzebują też, oprócz pomocy materialnej, dobrego słowa i wsparcia, bo wiele rodzin jest w stanie niepokoju, depresji, poszukiwania schronienia. To jest bardzo ważne, żeby podtrzymywać ich w nadziei i dzięki temu samemu pozostać w pokoju i radości, że się im pomogło.
Ks. Wołodymyr Lytvyniv
Pochodzi z Tarnopola, na Śląsk przeprowadził się z rodziną (żoną i dwójką dzieci) w styczniu 2018 roku. Został tu wysłany przez swojego biskupa, kiedy postanowiono utworzyć w Polsce trzecią greckokatolicką diecezję wrocławsko-koszalińską. Mieszka w Katowicach, pracuje w dziale sprzedaży „Gościa Niedzielnego”, a jako duchowny obsługuje regularnie trzy ośrodki duszpasterskie: w Gliwicach, Tychach i Sosnowcu. Jest birytualistą, co znaczy, że może sprawować liturgię także w rycie rzymskokatolickim. Dyżur w konfesjonale ma w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach w piątki od 11.00 do 13.00. Kontakt: 514 841 933.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się