"Od tamtej daty nie było dnia, aby nie było go w naszym domu, w naszej rodzinie, rozmowach, sporach, SMS-ach, artykułach, na oficjalnej stronie poświęconej opolskiemu kapłanowi. Stał się piątym członkiem - trochę pasażerem na gapę w naszym domu" - wspomina dr Ryszard Paluch.
Krzysztofowi w 5. rocznicę zaginięcia
Słyszeliście może utwór Kite z albumu All That You Can't Leave Behind zespołu U2? Podczas koncertu w irlandzkim Slane Castle z 2001 r. Bono zadedykował tę piosenkę – zmieniając nieznacznie treść jednego z wersów – swojemu zmarłemu ojcu. Dziś myślę o zaginionym ks. Krzysztofie Grzywoczu, do którego przez wiele lat zwracaliśmy się per „Ojcze”, z którym od 1999 r. wspólnie wyjeżdżaliśmy w góry, gdzie uczył nas… sztuki latania. Jak w życiu – najważniejszym było, aby znaleźć swoje miejsce, dobre miejsce, w którym można było złapać silny wiatr. Sama szkoła trwała latami. Najpierw sztuce latania przypatrywaliśmy się z boku, później można było potrzymać latawiec, jak przysłowiową kierownicę w samochodzie, następnie przyszła pora na nieśmiałe, ale samodzielne próby aż wreszcie nadszedł czas, że…
Nie wiem, gdzie wiatr zawieje
Zabrakło Cię i nagle samemu trzeba było się uporać ze wszystkim. Trochę za wcześnie – nie byliśmy na taki obrót rzeczy przygotowani! Tymczasem Ty w teologii uparcie wskazywałeś, że Bóg pragnie naszego szczęścia – drogą do jego osiągnięcia jest samodzielność, a wola Boża nie polega na niewolniczym pełnieniu rozkazów z „góry”, ale zakłada przestrzeń na kreatywną wolność, która szuka swojej drogi – „kształtu” – powołania. Uczyłeś, że dojrzałość polega na samodzielności, a Boże dziecięctwo to nie infantylność – Bono potwierdza: I'm a man, I'm not a child. Czasem to irytowało. Kiedy przychodziło się do Ciebie ze swoimi problemami, nigdy ich nie rozwiązywałeś, nie dawałeś tanich, jednorazowych recept. Jako miłośnik procesu miałeś profil długodystansowca w życiu duchowym. Zżymaliśmy się, bo czasem chciałoby się usłyszeć, co zrobić, jak postąpić – a Ty konsekwentnie zostawiałeś nas z podjęciem wyboru. Jedynie lub „aż” towarzyszyłeś nam – z perspektywy czasu widzimy, że to była jedyna słuszna droga. Przychodzi bowiem taki czas, że dziecko samo musi zacząć sterować swoim latawcem, wziąć odpowiedzialność za jego lot, czasem podjąć ryzyko, nawet jeśli do końca nie wie, gdzie zawieje wiatr: I don't know which way the wind will blow.
Czytaj też: Łamanie hostii boli
Pod wspólnym dachem
Pierwszy kontakt otrzymałem od Krzysztofa Wonsa SDS przed północą 18 sierpnia 2017 r. Pisał, dzwonił, pytał czy coś wiadomo o Krzysztofie, że od znajomej zakonnicy w Szwajcarii otrzymał policyjny komunikat o jego zaginięciu. Zaglądam do kalendarza – ciurkiem od tamtej pory zaczyna się czas modlitwy i czuwania przy Krzysztofie. Wszystko zaznaczone kolorem. Pamiętam, że wówczas nasze codzienne życie sprowadzało się do modlitwy, rozmów o Krzysztofie, SMS-ów. Dzień po dniu. W poniedziałek 21 sierpnia jechaliśmy do Opola – tam Różaniec i Msza w intencji Krzysztofa sprawowana przez kanclerza Kurii Opolskiej – ks. Wojciecha Lippę. Nie było żadnych zbędnych słów, nie było homilii. Surowo. Ale za to byliśmy bardzo blisko siebie. Wtenczas opolski i gliwicki „Gość Niedzielny” wydał kolejny numer tygodnika z Krzysztofem na okładce (z niezapomnianym zdjęciem Krzysztofa Kalinowskiego) – moja córka Hania całymi dniami chodziła z tą gazetą. Nawet z nią spała (patrz zdjęcie poniżej). To było jej spotkanie-pożegnanie z Krzysztofem. Czy od tamtej pory Krzysztof przestał być obecny? Nie! Od tamtej daty nie było dnia (piszę to świadomie), aby nie było go w naszym domu, w naszej rodzinie, rozmowach, sporach, kłótniach, SMS-ach, postach, książkach, artykułach, na oficjalnej stronie poświęconej opolskiemu kapłanowi. Stał się piątym członkiem – trochę pasażerem na gapę w naszym domu. Zamieszkaliśmy razem. W zasadzie to nawet już przed ślubem, bo zaczęło się od spotkania podczas studiów w Opolu (wykłady z teologii duchowości) i trwa po dziś dzień.
Ryszard PaluchPralinka wartości
I don't wanna see you cry / I know that this is not goodbye – śpiewa dalej Bono, a my nie zdążyliśmy się z Tobą pożegnać, usłyszeć ostatniego słowa, uścisnąć dłoni, widzieć Twoich łez. Choć, kiedy teraz myślę o ostatniej drodze Krzysztofa w stronę Bortelhorn, dochodzę do przekonania, że to chyba nieprawda. Żegnaliśmy się wiele razy, może lepiej: nie umieliśmy się pożegnać, kiedy nasze powroty z gór nielitościwie się przedłużały za sprawą celebrowania autostradowych zjazdów z licznymi kawusiami „po drodze”. Z biegiem lat coraz bardziej upraszczałeś swoje życie na rzecz… spotkania. Pamiętam Twój entuzjazm, z jakim dzieliłeś się odkryciem jednego z wezwań z modlitwy powszechnej na Wielki Piątek, gdzie prosimy, aby Bóg pozwolił nam „wieść życie ciche i spokojne na chwałę Boga, Ojca Wszechmogącego”. I tak coraz bardziej ceniłeś zapach dobrej kawy, smak lampki wina czy poezję małej pralinki – ale za tym kryło się coś więcej: więź z człowiekiem, którego bardzo ukochałeś.
Uczyłeś nas szacunku do człowieka, tłumacząc, że to najbardziej wrażliwa istota na świecie, którą tak łatwo skrzywdzić. Nie będzie odkryciem, kiedy powiem, że po wyjściu ze spotkania z Tobą człowiek jakoś tak czuł się lepiej, bardziej wartościowy – łatwiej nam było odczuć na sobie spojrzenie z miłością, z którym Pan Jezus „zwrócił się” do bogatego młodzieńca (por. Mk 10,21) albo przysiąść przy Mateuszu z obrazu Caravaggio, którego płótnem tyle razy się zachwycałeś. Skąd taka wrażliwość? Odpowiedź znajduję w sesji o Spowiedzi i kierownictwie duchowym, którą prowadziłeś w krakowskim Centrum Formacji Duchowej:
„Bóg nie interesuje się rzeczami niewartościowymi. Bóg stworzył rzeczywistość bardzo wartościową. Największą wartością tutaj, na ziemi, jest człowiek. […] Pan Bóg poprzez spowiedź mówi nam, że pod tym trądem jest diament, pod tym trądem jest cenny kamień. «Pozwól, że usunę ten trąd abyś zobaczył, jak jesteś wartościowy». […] Jakże wartościowy jest trędowaty człowiek, skoro sam Chrystus go dotknął; sam Bóg stał się człowiekiem po to, żeby dotknąć trędowatego. Bóg nie dotyka rzeczy niewartościowych. Diamenty rozpoznają diamenty” (Kraków 2002 r.).
Zarówno to, „co” mówiłeś i „jak” mówiłeś oddziaływało terapeutycznie na ludzi, którzy licznie się do Ciebie garnęli (by porozmawiać lub wyspowiadać się) w myśl ostatnich komentarzy na Facebookowym profilu OdGrzywocza: „Słyszę brzmienie jego głosu, gdy czytam jego słowa…”.
Wszystko będzie dobrze
Z uproszczeniem wiąże się miłosierdzie. Poznając ostatnie miesiące życia ks. prof. Józefa Tischnera, dowiadujemy się, że odkrywał w nich postać św. s. Faustyny Kowalskiej. Podczas wspomnianej sesji o spowiedzi Krzysztof z właściwym sobie poczuciem humoru wspomina, jak w trakcie swojego rezydowania przy katedrze św. Szczepana w Wiedniu przyszedł spowiadać w Białą Niedzielę. Po wejściu doznał szoku, widząc kolejki do konfesjonałów. Ostatecznie dowiedział się, że „sprawcą” pobożnego zamieszania jest „Eine Schwester aus Polen” – na nowo zaczął wówczas czytać i odkrywać Dzienniczek. Później był Franciszek, Rok Miłosierdzia, bulla Misericordiae Vultus, ks. Tischner, posypały się rekolekcje z miłosierdziem w rolach głównych, katechezy środowe przy opolskiej katedrze z tematem miłosierdzia. Przywołując spotkanie z młodym mężczyzną w Łagiewnikach, Krzysztof przekonfigurował wezwanie z obrazu Adolfa Hyły, tłumacząc, że zanim wypowiemy „Ufam Tobie”, On najpierw zaufa nam: „Ja, ufam Tobie”. O tej zamianie mówił do młodzieży akademickiej w Katowicach (rok 2012) – w czasie rekolekcji Dotyk zaufania jednym z głównych obrazów była scena uzdrowienia niewidomego Bartymeusza spod Jerycha. Tam padają słowa, które streszczają całość tego skupienia: „Bądź dobrej myśli” (Mk 10,49). Krzysztof – jak wskazuje jego imię – „niósł” nadzieję ludziom, przywracał sens, kiedy wydawało się, że to już koniec. „Nie wszystko w twoim życiu jest złe” – mówił w rekolekcjach z różą w dłoni prowadzonych w Głębinowie nad nyską Galileą (2016 r.) – nie od razu wszystko trzeba przekreślać, w gęstwinie naszych błędów, grzechów i upadków pomagał odkrywać dobro. Czasem kruche. I fakt: niekiedy wystarczyło te kilka zdań, aby pomóc wielu ludziom.
Spotkania na szlaku
Zaczęło się w górach i tu się skończy: u Jaworzyńskiej Królowej Tatr. Przypomina mi się zdjęcie, jak leżysz sobie na Rusinowej Polanie w słomianym kapeluszu. Ubierałeś go, kiedy zaczynałeś urlop. W tym miejscu słyszę, jak czytasz Psalm 23 – jeden z Twoich „topowych”. Dziś na ścianie pamięci, tuż przy sanktuarium, mamy swoje miejsce – kilkanaście centymetrów kwadratowych – kamienna tablica, którą wspólnym staraniem udało się zainstalować w lipcu 2019 r. Wtedy przyjechali dla Ciebie ludzie z całej Polski – niezapomniana wspólna modlitwa oraz spotkanie przy wielkim garncu zupy, który razem z ks. Łukaszem i Markiem transportowaliśmy na samą górę samochodem i pieszo. Dziś, ilekroć jesteśmy w górach, zawsze tam Cię odwiedzamy, przecież to jedno z ulubionych miejsc naszych spotkań. Bono pyta: Who's to say where the wind will take you?. My też pytamy, gdzie Pan Bóg Cię zabrał? Na pewno – jak przystało na „patrona” przyjaźni – jesteś przy Jego Sercu:
„Nie ma przyjaźni bez nastrojonego serca, lecz także nie można nastroić serca bez przyjaźni. Serce najgłębiej nastraja się tylko przy sercu – Chrystusa i drugiego człowieka” (sesja W duchu i przyjaźni, Kraków 2014 r.).
Wreszcie, można spotkać Cię na górskich szlakach. Wszak pamiętam, jak mówiłeś, że kiedy Bóg zapyta Cię, co będziesz robił po śmierci, miałeś odpowiedzieć, że jak anioł będziesz czuwał nad wędrującymi po górach i – dodam – delikatnie pomagał puszczać ich latawce.
***
Autor jest doktorem nauk teologicznych w zakresie duchowości, mężem i ojcem, katechetą, pedagogiem, wychowawcą, koordynatorem strony www.kskrzysztofgrzywocz.pl.