– Nagle dom rekolekcyjny musiał się zamienić w dom mieszkalny – mówi ks. Henryk Bardosz. W ośrodku w Biskupicach zamieszkało prawie 30 osób z Ukrainy.
Zanim goście dotarli do Zabrza, w biskupickiej parafii św. Jana Chrzciciela ogłoszono, żeby zgłosiły się osoby, które tego dnia zabiorą ich rzeczy do prania. Ludzie czekali na telefon, by zabrać pranie, które rano czyste wróciło do ośrodka. Ktoś nawet zdążył dokupić kilka nowych rzeczy. 8 marca przyjechały 23 osoby. Potem dojechało jeszcze kilku ich znajomych i krewnych. Obecnie jest 27 mieszkańców.
Prawie same kobiety z dziećmi. Pochodzą z różnych regionów Ukrainy. Trzy rodziny przyjechały z Dniepropietrowska, jedna jest z Winnicy, jedna z Charkowa, dwie spod Kijowa i dwie spod Tarnopola. Niektórzy znali się wcześniej, część z nich nawet mieszkała w jednym bloku. Pierwsze, co zobaczyli, to rząd kapci przygotowanych dla nich w korytarzu, żeby poczuli się trochę jak w domu, choć oni podkreślają, że ich dom jest w Ukrainie.
Pomoc z różnych stron
W ostatnich miesiącach Diecezjalny Dom Rekolekcyjny w Zabrzu-Biskupicach, po trudnym czasie związanym z pandemią, powoli wracał do normalnego rytmu. Zaczynały zgłaszać się już grupy rekolekcyjne. Jednak kiedy wybuchła wojna, odpowiedzialny za to miejsce ks. Henryk Bardosz wiedział, że trzeba go otworzyć dla uchodźców. Po ustaleniach z Kurią Diecezjalną i zgłoszeniu ośrodka do bazy wojewódzkiej rozpoczęły się przygotowania. – Inną rolę ma taki dom, kiedy ktoś przyjeżdża tu na trzy dni rekolekcji, a inną, kiedy ten pobyt ma być docelowy. Trzeba było zrobić salę zabaw dla dzieci, trochę inaczej urządzić pokoje – wyjaśnia. Ośrodek organizuje pomoc uchodźcom we współpracy z zabrzańskim Stowarzyszeniem „Otoczka”. Jego członkowie pojechali na granicę i przywieźli grupę, która zamieszkała w Biskupicach. Teraz zajmują się takimi sprawami, jak zapewnienie tłumacza, pomoc medyczna czy załatwianie kwestii urzędowych. W przygotowaniu miejsca dla uchodźców w Biskupicach pomagała Caritas Diecezji Gliwickiej. Ksiądz Henryk Bardosz jest też przewodniczącym Katolickiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych i ich Przyjaciół „Modlitwa i Czyn” w Zabrzu, które obok ośrodka rekolekcyjnego wybudowało dom dla osób z niepełnosprawnościami. Tymczasem członkowie stowarzyszenia wspierają gości z Ukrainy, przekazując stałe darowizny i z tych pieniędzy opłacane są dla nich obiady. Przygotowuje je miejscowa Restauracja „Beskid”, również na zasadach niekomercyjnych. Przez pierwszy tydzień pobytu uchodźców restauracja nieodpłatnie zapewniała im całodzienne wyżywienie.
Lodówki cały czas są pełne
Przez ten pierwszy tydzień w ośrodku pomagały też osoby z parafii – przy nakrywaniu do posiłków, sprzątaniu, przygotowywaniu zajęć dla dzieci. Chcieli dać nowym mieszkańcom możliwość odpoczynku po wyczerpującej drodze. W tym czasie przewinęło się tu około 200 osób. Zebrane pieniądze przekazali też mieszkańcy Mending w Niemczech, którzy mają kontakt z parafianami z Biskupic. Po pewnym czasie pobytu goście z Ukrainy zaczęli pytać, skąd biorą się te wszystkie rzeczy, jedzenie, środki czystości, i czy trzeba będzie za nie zapłacić. – Wyjaśniłem im, że to od parafian i innych osób, które chcą podzielić się tym, co mają. Powtarzam też ciągle, że każda pomoc, która tutaj trafia, ma swoje imię i nazwisko – podkreśla ks. Bardosz. – Oni z kolei mówią, że kiedy zaczną pracę, chcą dołożyć się do utrzymania tego domu – dodaje. Wszyscy chcą zostać w Biskupicach, tutaj przetrwać wojnę i stąd wrócić do siebie. Teraz już sami dbają o to miejsce, wyznaczają sobie dyżury. Lodówki cały czas są pełne. – Minął miesiąc, a my jeszcze ani razu nie kupowaliśmy jedzenia, wszystko dostajemy. Powiedziałem parafianom, żeby pytali nas wcześniej, czego potrzebujemy, bo nie chcemy, żeby coś się zmarnowało. I oni dzwonią, a potem przynoszą konkretne rzeczy. Kiedyś, gdy wyjeżdżałem z rana, lodówka była pusta. Wracając, zadzwoniłem, żeby dowiedzieć się, co kupić. I okazało się, że znowu jest pełna – wspomina.
Teraz trwają poszukiwania pracy dla mieszkańców domu. Prawdopodobnie cztery osoby znajdą ją w Biskupicach. W ośrodku prowadzone są już lekcje języka polskiego z podziałem na grupy dorosłych, młodzieży i dzieci. Najmłodsze dziecko ma 2 lata, dziesiątka jest w wieku przedszkolno-szkolnym, a troje to licealiści. Wszyscy chodzą już do szkół w Polsce, poza tymi, którzy uczestniczą w zdalnych lekcjach prowadzonych w Ukrainie. Różnie to nauczane wygląda. Pewnego dnia mała Sofija przybiegła wystraszona, bo nagle połączenie zostało zawieszone w związku z alarmem przeciwrakietowym.
Rozmawiamy już bez translatora
Powoli przyzwyczajają się do nowej rzeczywistości, co nie jest łatwe. Kiedy Galina weszła do punktu z odzieżą dla Ukraińców, rozpłakała się. Przed wojną pomagała potrzebującym, dawała im różne rzeczy. Nie pomyślała wtedy, że kiedyś sama znajdzie się w podobnej sytuacji, w dodatku tak daleko od domu. Coraz więcej rozmawiają, pokazują zdjęcia, które przesyłają im bliscy. W Ukrainie zostali ich mężowie, rodzice. Niektóre z kobiet mówią, że gdyby nie dzieci, które trzeba chronić, też by zostały. – Na początku w rozmowie korzystaliśmy z translatora, teraz porozumiewamy już bez tego, trochę już rozumiemy, trochę na migi i jakoś się dogadujemy – mówi ks. Bardosz. Minął miesiąc od ich przyjazdu. – Zaczynam powoli obawiać się o to, jak zapłacimy rachunki. Do tej pory nie dostaliśmy jeszcze żadnych pieniędzy od państwa. Na razie wysyłamy tylko codzienne szczegółowe raporty – mówi dyrektor ośrodka rekolekcyjnego.
– Wiem, że problem jest ogromny, bo to ponad 2,5 mln uchodźców. Wiem, że to wszystko nie jest proste, ale nie mogę patrzeć na 2,5 miliona, bo mnie interesuje tych 27 osób, które są u mnie. I chcę im dać w tym trudnym dla nich czasie bezpieczeństwo i powrót do normalności, chociaż to jest niezmiernie trudne. Chcę też, żeby na ich twarze wrócił uśmiech – dodaje. W związku z tym stowarzyszenie złożyło wniosek o dofinansowanie rządowe dla organizacji pomagających uchodźcom. – Jestem odpowiedzialny za to miejsce od 1998 roku i nigdy nie było tak, żeby ktoś tu mieszkał na stałe. Nagle dom rekolekcyjny musiał się zamienić w dom mieszkalny. To nie jest łatwe, bo to dla nas wszystkich nowa rzeczywistość – mówi ks. Henryk Bardosz. Powoli układa się ta codzienność z nowymi mieszkańcami. Już dziś od wielu z nich ma zaproszenie do ich domów w Ukrainie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się