Msza w obrządku wschodnim dla uchodźców z Ukrainy w sanktuarium Edyty Stein w Lublińcu.
Regularnie jeździ z pomocą za wschodnią granicę, do Iwano-Frankowska, gdzie znajduje się dom generalny ich zgromadzenia. Zwiózł już 4,5 tony darów z Polski. Stamtąd rozwiezione zostały w inne miejsca, do Czortkowa, Kołomyi, Buczacza, skąd pojechały dalej do Kijowa.
W Czortkowie jest szkoła z internatem, gdzie uczą się dzieci niepełnosprawne. W tej chwili rodzice już ich nie dowożą, tylko - ze względu na bezpieczeństwo i problemy z benzyną - przebywają tam na stałe razem ze swoimi mamami. W Kołomyi środki medyczne i opatrunkowe dotarły do szpitala wojskowego. Dary przekazują też wspólnotom zakonnych, do których ludzie zwracają się o pomoc.
- Jeżdżę tam bo znam drogi, ludzi i potrzeby. Do granicy dojeżdża wiele osób, do Lwowa też trochę, ale w głąb Ukrainy już niewielu. W jedną stronę zawozimy dary, a z powrotem zabieramy ludzi. Już teraz czekają na nas mamy z dziećmi, żebyśmy przywieźli je do Polski - opowiada.
W środę znowu wyjeżdża z zebranymi darami. - Trzeba przygotować się na długofalową pomoc. Na to, że problemy psychologiczne, rany emocjonalne zostaną w ludziach na dłużej. Na odbudowanie życia tych, którzy na Wschodzie stracili wszystko. Na razie zachodnia Ukraina została oszczędzona, ale wschodnia została zdewastowana. Odbudowa będzie trwała długo. Trzeba rozłożyć siły na dłuższy czas - przekonuje.
Po modlitwie osoby obecne na Mszy św. spotkały się jeszcze przy stole. Kiedy proboszcz ks. Rafał Grunert ogłosił późnym wieczorem na FB, że będzie potrzebne ciasto na to spotkanie, za chwilę miał już pierwsze zgłoszenia z parafii i od właścicielki piekarni.