O pracy na rzecz misji, represjach w czasie PRL-u i możliwościach włączania się w głoszenie Ewangelii mówi Krystyna Malicka, nagrodzona medalem „Benemerenti in Opere Evangelizationis”.
Klaudia Cwołek: Niedawno odebrała Pani w Warszawie medal za zasługi w dziele misyjnym Kościoła, którym doceniono 38-letnie zaangażowanie na tym polu najpierw w diecezji opolskiej, a później gliwickiej. Jak ta praca się zaczęła?
Krystyna Malicka: Misjom pomagam właściwie od 55 lat, bo zaczęłam w mojej parafii św. Andrzeja w Zabrzu, gdzie organizowałam pomoc dla werbisty o. Jana Bartoszka z Nowej Gwinei. Dopiero później zaangażowałam się w animację na poziomie diecezji. To było w czasie, gdy z ramienia Episkopatu odpowiedzialny za misje był bp Jan Wosiński z Płocka, który miał taką wizję, żeby wszystkich wiernych włączyć we współpracę.
W tym celu postanowił w każdej diecezji wyszkolić animatorów, którzy z kolei mieli szkolić animatorów parafialnych. Pierwsze takie spotkanie szkoleniowe odbyło się w lipcu 1982 roku w Niepokalanowie. Z diecezji opolskiej, do której wtedy należeliśmy, zostałam tam wysłana przez ks. Konrada Kołodzieja, diecezjalnego dyrektora Papieskich Dzieł Misyjnych, razem z dr. Wiesławem Stankiewiczem z Gliwic.
Rok 1982 to był ponury czas stanu wojennego z licznymi zakazami i ograniczeniami.
Mimo to do Niepokalanowa przyjechali przedstawiciele wielu diecezji i przez tydzień uczyliśmy się, jak prowadzić animację misyjną w ówczesnych warunkach politycznych. Po powrocie, we współpracy z ks. Kołodziejem, rozpoczęliśmy szkolenie animatorów parafialnych, co odbywało się głównie podczas dni skupienia. Wśród osób, które zostały na te spotkania wydelegowane przez proboszczów, czuło się wspaniałego ducha misyjnego. Widać było, że chcą pomagać misjom, były bardzo ofiarne, chociaż możliwości materialne były wtedy bardzo ograniczone. Pomysłowość jednak była ogromna i wymienialiśmy się doświadczeniami, jak zbierać pieniądze, np. przez zbiórkę makulatury, złomu, wykonywanie wieńców, kartek świątecznych i maskotek, które sprzedawało się później na kiermaszach parafialnych. Ofiary zbierano także podczas inscenizacji, a dwa koła misyjne w Paczkowie i w Gliwicach na Sikorniku wyspecjalizowały się nawet w szyciu szat liturgicznych dla misjonarzy. Wiele z tych pomysłów stosowanych jest zresztą do dziś. Od tamtego czasu jako animatorzy nadal utrzymujemy korespondencję z naszymi misjonarzami, którą czytamy na wspólnych spotkaniach. Wiem, że pod wpływem takich listów, które wywieszałam w gablotce parafialnej, w mojej parafii zrodziło się nawet jedno powołanie misyjne.
Co się zmieniło przez te kilkadziesiąt lat działalności?
Gdy zaczynaliśmy nasze spotkania szkoleniowe, mieliśmy dość dużo młodzieży, którą przysyłał nam ks. Bonifacy Madla, ówczesny opiekun grup oazowych. Dzięki nim nasze spotkania były pełne radości i entuzjazmu. Obecnie nie mamy kontaktu z młodzieżą, ale udaje się prowadzić animacje wśród dzieci, teraz z powodu pandemii zawieszone. Nadal rozpowszechnioną formą działania są grupy kolędników, które chodząc po domach, zbierają ofiary na pomoc dla rówieśników z krajów misyjnych. Drugą formą w naszej diecezji są majowe pielgrzymki dzieci pierwszokomunijnych do katedry, gdzie z opiekunami uczestniczą w Mszy św., połączonej z przedstawieniem misyjnym i zwykle także ze spotkaniem z misjonarzem. Podczas tej Mszy w darze składają część pieniędzy, które dostały w prezencie i którymi dzielą się z dziećmi na misjach. Dorośli natomiast dwa razy w roku spotykają się na rejonowych misyjnych dniach skupienia w Gliwicach-Sośnicy i Tarnowskich Górach-Bobrownikach Śląskich.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się