Dawny kościół parafialny św. Bartłomieja uchylił kolejnego rąbka tajemnicy o oryginalnym wyglądzie swego wnętrza. Po kilku wiekach w nawie odkryto postać św. Krzysztofa.
Z otchłani przeszłości wydobywała się na światło dzienne długo, bo aż trzy lata. Wszystko zaczęło się w 2017 roku od pomysłu, by odświeżyć wnętrze. Proboszcz parafii ks. Waldemar Niemczyk zwrócił się do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Katowicach o wydanie pozwolenia na malowanie nawy. W odpowiedzi Śląski Wojewódzki Konserwator Zabytków zlecił i sfinansował przebadanie ścian pod kątem obecności wcześniejszych dekoracji malarskich.
„Uznaliśmy, że to świetny moment na przeprowadzenie badań odkrywkowych na obecność polichromii. Jeszcze w ubiegłym stuleciu (w latach 1971–72 pod kierunkiem Zbigniewa Kiełbasy z Bytomia) przebadane zostało prezbiterium wraz z zakrystią, uznawane za najstarszą część kościoła. Odkryto wtedy relikty gotyckich polichromii na ścianach i świetnie zachowane nowożytne malowidło na sklepieniu przedstawiające Drzewo Jessego. Nawa nie budziła takiego zainteresowania, według wielu publikacji została wybudowana lub odbudowana po zniszczeniach spowodowanych wojną trzydziestoletnią, być może dlatego badań w niej nie przeprowadzono” – czytamy na profilu FB urzędu.
Iskierka spod tynku
Odkrywki wykonali konserwatorzy Bożena Halska (firma VERMILION) i Aleksander Pach (firma TRAWERIO) z Mikołowa pod koniec 2017 roku. Okazało się, że w całej nawie zachowały się ślady polichromii. – Największym zaskoczeniem i radością była pierwsza odkrywka na południowej ścianie – mówi Bożena Halska. – Ujawniła wyraźny płomień o pięknej barwie i rysunku. Takie „światełko w tunelu” – dodaje. Po tak obiecującym początku nastąpił równie ekscytujący ciąg dalszy. W 2018 roku ruszyły prace odkrywkowe na całej ścianie południowej i pozostałych fragmentach. Okazało się, że płomyk z odkrywki towarzyszył zagadkowej, monumentalnej postaci w rozwianej szacie, kroczącej między oknami ściany południowej. Praca konserwatora przypomina działalność detektywa. Z zachowanych resztek oryginału, jak z rozsypanych okruchów, usiłuje odczytać całe dzieło. W tym żmudnym wysiłku dużą pomocą są przykłady analogicznych przedstawień malarskich z epoki. Dzięki nim łatwiej odtworzyć fragmenty zabytku, które się nie zachowały, i poprawnie zinterpretować treść niekompletnych malowideł. Konserwator korzysta też z pomocy, jaką dają symulacje graficzne programów do edycji obrazu.
Kto to jest?
Tajemniczy wielkolud początkowo wszystkim kojarzył się z patronem świątyni. Pierwsze analizy wydawały się potwierdzać to przypuszczenie. Na Bartłomieja Apostoła wskazywał fragment malowidła przypominający otwartą księgę. W pionowym elemencie dopatrywano się miecza. Dopiero bardziej szczegółowe badania, w których uczestniczyła Irena Kontny z Instytutu Myśli Polskiej im. Wojciecha Korfantego w Katowicach, pozwoliły zidentyfikować postać jako św. Krzysztofa. Kluczowe było odczytanie fragmentów postaci Dzieciątka Jezus z ziemskim globem, siedzącego na ramieniu świętego. Fragment brany za księgę okazał się być sakwą podróżną, a miecz – kosturem. Płomień, który pierwszy „błysnął” spod tynku, należy interpretować jako część pochodni trzymanej przez pustelnika stojącego poniżej kolana świętego, na drugim planie (ta postać, niestety, nie zachowała się). To motyw często występujący w nowożytnych przedstawieniach Krzysztofa, nawiązujący do legendy Jakuba de Voragine OP. Opisuje ona pustelnika, który opowiedział Krzysztofowi o Chrystusie, wyuczył go prawd wiary i wskazał sposób służby Bogu: polecił mu osiąść nad rzeką i pomagać w przeprawach podróżnym dzięki niezwykłej sile. Jak wiadomo, pewnego dnia podróżnym oczekującym pomocy okazał się sam Bóg w osobie Dzieciątka Jezus. Prace zabezpieczające malowidło trwały do 2019 roku. Na ostateczny efekt trzeba było czekać rok. W 2020 roku sfinalizowano tzw. konserwację estetyczną. Polega ona m.in. na scaleniu kolorystycznym zachowanych elementów malowidła i rekonstrukcji ubytków, przy czym naczelną zasadą jest, by oryginał był możliwy do odróżnienia od rekonstrukcji. Dziś Krzysztofa można oglądać w pełnej krasie. Budzi podziw i rozpala wyobraźnię. A konserwatorzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego zdania.
Nowe wyzwania
Niespodziewany przybysz datowany jest na XV/XVI wiek. Powstał prawdopodobnie w tym czasie, co Drzewo Jessego na sklepieniu prezbiterium. Ale podczas prac pod malowidłem Krzysztofa odkryto relikty starszych polichromii, stylowo tożsamych z gotyckimi zachowanymi w prezbiterium. A pod nimi jest jeszcze jedna warstwa! Na pewno zmienia to przyjęte datowanie nawy, a może i całego kościoła. W przyszłym roku planowane są dokładniejsze badania, które pozwolą na lepsze rozpoznanie tajemniczego wnętrza. Utrzymanie w dobrej kondycji zabytkowego kościoła to wyzwanie dla proboszcza i wspólnoty wiernych parafii św. Bartłomieja w Gliwicach, która ma jeszcze drugą ogromną świątynię z 1911 roku. Ale średniowieczny kościół nadal dostarcza wielu niespodzianek. Jak w rodzinie, o starszego trzeba dbać, co wymaga wiele czasu, cierpliwości, środków finansowych. Warto, bo w zamian otrzymujemy rzecz bezcenną. Odkryte malowidło jest nie tylko dziełem sztuki, ale i dokumentem historycznym budowli świadczącej o tożsamości gliwiczan, dbających przez wieki o tę świątynię. Nie wiadomo, czym stary Bartłomiej jeszcze w przyszłości nas zaskoczy. • Autorka jest konserwatorem zabytków diecezji gliwickiej.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się