Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Święta po drugiej stronie życia

– Tutaj byłem ochrzczony i przyjmowałem wszystkie inne sakramenty, nie przeniósłbym się nigdzie – mawiał. Kościelny parafii św. Anny w Zabrzu w jednym miejscu służył ponad 50 lat.

Józef Wloka zmarł nad ranem w Wigilię Bożego Narodzenia w szpitalu w Katowicach. Było wiadomo, że nie wróci na święta do kościoła i że nie będzie go także w domu. Ostatni raz na służbę szykował się w niedzielę 27 października.

W nocy pamiętał jeszcze, że trzeba obudzić rano jednego z księży. Później gorzej się poczuł, wezwano pogotowie i po reanimacji w ciężkim stanie trafił do szpitala. Wiadomość o jego śmierci poruszyła nie tylko rodzinę i najbliższych znajomych, ale wszystkich, którzy związani są z parafią i Kościołem.

Józef Wloka urodził się 17 kwietnia 1950 roku i przez całe życie związany był ze św. Anną. Mając 9 lat, został ministrantem, a jako kościelny służył tu od 16. roku życia. 16 września 1978 roku zawarł sakrament małżeństwa. W 2005 roku, przed zbliżającym się 40-leciem pracy mówił „Gościowi Gliwickiemu”, że nie zamieniłby swojego kościoła na żaden inny. Mieszkał tuż obok kościoła razem z żoną Lidią i córką Agnieszką, które nie dość, że znosiły jego ciągłą nieobecność w domu, to jeszcze pomagały mu w pracy.

Pan Wloka był osobą powszechnie znaną. Należał do grona pierwszych świeckich szafarzy Komunii Świętej, ustanowionych w 1990 roku w diecezji opolskiej (wtedy nie było jeszcze diecezji gliwickiej). Tę posługę traktował jako szczególny zaszczyt, udzielając Komunii w kościele, a także w domach osób chorych. Uczestniczył w pielgrzymkach, odpustach i pogrzebach w całej okolicy, ale zawsze szybko wracał do swojej pracy. W 2016 roku od bp. Jana Kopca otrzymał odznaczenie papieskie Benemerenti (Dobrze zasłużonym) za długoletnie i wyjątkowe zasługi dla Kościoła. Dbał o kościół i jego wystrój, z wielkim szacunkiem odnosił się do liturgii, bolała go bylejakość przy ołtarzu. Nawet gdy wychodził z koszyczkiem zbierać ofiarę, zawsze był ubrany w komeżkę. Jego dziełem są między innymi zalecki za zmarłych pracowników parafii i księży, o których pamiętał w kolejne rocznice, nawet wiele lat od śmierci. Już schorowany, z nogą w opatrunkach, niemieszczącą się w bucie, wchodził jeszcze na drabinę, by wyczyścić trudno dostępne miejsca.

Niektórzy uważali, że przesadza z tą pracą, ale jak już nie było go w kościele, wiele rzeczy zaczęło szwankować – a to zabrakło mikrofonu, a to zegary wskazywały złą godzinę... Przede wszystkim jednak zabrakło osoby, do której można było bez skrępowania zwrócić się z banalnym nawet pytaniem czy drobną prośbą. Pan Józef żył w rytmie kalendarza liturgicznego, więc dzień jego odejścia ma szczególną wymowę. Zwłaszcza że nad miejscem jego pracy w zakrystii cały czas czuwała figurka Dzieciątka Jezus. Ktoś ze znajomych na Facebooku napisał: „Zmarł w Wigilię Narodzenia Pana Jezusa. Widać, że w Niebie był wakat kościelnego, takiego solidnego i oddanego bez reszty Kościołowi”.

Pogrzeb śp. Józefa Wloki zaplanowano na 30 grudnia, już po zamknięciu tego numeru „Gościa Gliwickiego”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy