Franciszkanin o. Lotar Czora podsumowuje 7 lat swojej pracy w Gliwicach i opowiada, dlaczego podczas lekcji zdarzało mu się... wskakiwać na biurko.
Szymon Zmarlicki: Niedawno podczas modlitwy Anioł Pański papież Franciszek powiedział, że nasze tytuły nas nie zbawią. Skoro zatem w niebie nie będzie vipowskiej bramy dla bohaterów katechezy, to czy chociaż tytuł ten doda Ojcu motywacji do pracy katechetycznej?
O. Lotar Czora OFM: Jest to dla mnie pewne podsumowanie, bo kończę posługę w Gliwicach. Zostałem przeniesiony do parafii MB Różańcowej w Kłodzku i od nowego roku szkolno-katechetycznego rozpocząłem pracę w tamtejszej Szkole Podstawowej nr 7. Będę kontynuował to, co robiłem.
Konkurs jest fajny i daje dużo satysfakcji. Wiemy jednak, że jeżeli ktoś ma dużo znajomych na Facebooku i ci znajomi go lubią, to polubią też jego kandydaturę. Tytuł bohatera katechezy na pewno jest dla mnie wyrazem uznania za pracę, którą wykonywałem w Gliwicach, ale przede wszystkim to uznanie tych, którzy na mnie głosowali.
Dlaczego uczenie religii jest takie fajne?
Bo to spotkanie z drugą osobą, z tajemnicą. Zastanawiam się wtedy, co siedzi w tym młodym człowieku, jak do niego dotrzeć… A później, kiedy to się już uda i złapiemy kontakt - jak iść razem, żeby na tej drodze spotkać się z Panem Jezusem. To jest dzisiaj trudne. Często spotykamy się z młodymi ludźmi tylko na katechezie w szkole, ale w kościele ich nie widać.
Stosuje Ojciec swoje własne, sprawdzone metody prowadzenia zajęć?
Im bardziej są niekonwencjonalne, tym lepiej. Uważam, że najlepszą metodą jest przekaz plus przeżycie - żeby to, czego dziecko ma się nauczyć, wiązało się z jakąś emocją. Przekaz intelektualny połączony z przekazem emocjonalnym daje najlepszy zapis w pamięci. Nie brakowało więc mocniejszych wydarzeń na moich katechezach. Skok na biurko czy bardziej dosłowne przedstawienie wniebowzięcia lub wniebowstąpienia… Pokazywałem po prostu, jak to się robi – kto jest do nieba wzięty, a kto sam wstępuje.
Na biurko wskakiwał Ojciec czy uczniowie?
Ja wskakiwałem. Zdarzają się takie sytuacje - i nauczyciel to czuje - że atmosfera gęstnieje, napięcie jest coraz większe. Wtedy trzeba coś zrobić, żeby to przerwać. Wydaje mi się, że w takim momencie najlepiej dziecko zadziwić. "Co ojciec robi?!" - pytają, więc odpowiadam, że sprawdzam ławkę, czy wszystko jest w porządku, bo muszą być bezpieczni. I już jesteśmy wybici z natłoku napięcia i zdenerwowania. Szkoda zapędzić się w coś, co później jest już nie do odwrócenia, skoro można to przerwać i robić dalej swoje.
Cały wywiad z o. Lotarem Czorą OFM przeczytasz w najnowszym numerze "Gościa Gliwickiego" nr 36 na 8 września.