Nowy numer 22/2023 Archiwum

Pomagali z narażeniem życia

– Pół nocy nie spałam, bo ją znałam. Ona żyła dla dzieci – mówi Edyta Cuber o swojej sąsiadce, która razem z córkami zginęła w wybuchu gazu w Bytomiu.

Kobiety znały się stosunkowo dobrze, na co dzień dzieliły je trzy piętra. Zżyły się ze sobą, a ich córki razem się bawiły. Pani Edyta ma świadomość, że mogła stracić życie razem z sąsiadką. – Żona, dzięki Bogu, uniknęła śmierci. Właśnie wróciła do domu, ale gdyby parę minut później weszła do klatki schodowej, to akurat znalazłaby się w centrum wybuchu – mówi Janusz Cuber. W momencie tragedii byli razem z najmłodszą córką. – Najpierw zobaczyłem nasze wyważone drzwi, wybiegłem na klatkę schodową, żeby sprawdzić, czy to jest kwestia naszego mieszkania, czy coś więcej się stało. Wtedy zobaczyłem wyważone wszystkie drzwi, zbiegłem do I piętra i tam już był tragiczny obraz. Szybko zawołałem żonę, ale ona już i tak wybiegała z dzieckiem. Zostawiliśmy nawet nasze zwierzęta, które później, dzięki wspaniałym staraniom straży pożarnej, udało się uratować – relacjonował nam w niedzielę po zdarzeniu.

Wybuch miał miejsce na parterze, który najbardziej ucierpiał. – Nasze mieszkanie jest na trzecim piętrze i, dzięki Bogu, ocalało; są tylko niewielkie szkody. Zostały wyważone drzwi zewnętrzne i zniszczone jedne drzwi wewnętrzne. Byłem w środku już dwukrotnie, żona raz. Wszystko wygląda jak po wojnie, bo wiele rzeczy przewróciło się, wypadło z półek. Ale dzięki Bogu żyjemy, to jest najważniejsze – podkreśla. – Mamy sąsiadów, którzy stracili wszystko, jeden sąsiad ma pogorzelisko. Zostały mu gołe, spalone ściany. My to może najmniej zostaliśmy dotknięci od strony materialnej, ale od emocjonalnej… – dodaje żona.

Tragedia postawiła na nogi całą okolicę. – Pierwsza moja myśl była taka, że zawaliła się jakaś kamienica, a druga: wybuch gazu – mówi o. Mirosław Góra, franciszkanin z klasztoru znajdującego się w bliskim sąsiedztwie. – To był taki huk, jakiego nie można porównać do wypadku samochodowego, zresztą tutaj nie da się rozwinąć takich prędkości. Od razu założyłem habit i pobiegłem. To był widok, którego nie chciałem zobaczyć – mówi. Zaznacza, że ludzie odważnie zareagowali – mimo zagrożenia życia weszli do środka, zaczęli wyciągać ofiary. Sam wrócił do klasztoru po oleje, żeby namaścić poszkodowanych, z nadzieją, że żyją. – Ludzie wynieśli kobietę na zewnątrz, dziewczynki starali się reanimować, zanim pojawiła się straż. To są prawdziwi bohaterowie, bo oni wskakiwali w dym i płomienie – podkreśla pani Edyta. – Jezu, ufam Tobie, Ty się tym zajmij. Jak się to zaczęło, żona i ja cały czas to powtarzaliśmy – mówi Janusz Cuber. –  Pół nocy nie spałam, bo ją znałam. Ona żyła dla dzieci – wyznaje żona. – Wiem, że nikt im życia nie wróci, ale jestem wierząca. Ona zginęła w pierwszą sobotę miesiąca, poświęconą Niepokalanemu Sercu Maryi, która szczególne łaski w ten dzień zsyła, niebo jest wtedy otwarte. Ale po ludzku jest to dramat.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast