Pochodzi z Afryki, ale Dobrą Nowinę głosi w kraju nad Wisłą. Misjonarz z królestwa Ouatsi poprowadził rekolekcje w Zabrzu.
Ojciec Hounake Eric Kossi SVD pochodzi z południa Togo, kraju w zachodniej Afryce. Jest werbistą, czyli misjonarzem należącym do Zgromadzenia Słowa Bożego. Z jego rodziny wyszło dwóch królów królestwa Ouatsi oraz sześciu kapłanów, w tym dwóch biskupów. O tym, że zostanie księdzem, zdecydował na jubileuszu jednego z nich. Miał wtedy… pięć lat. Do kapłaństwa przygotowywał się w seminarium w Pieniężnie. Święcenia przyjął w 2012 roku w swoim rodzinnym kraju. Posługę rozpoczął jako wikariusz najpierw w Rybniku, a od 2017 roku w Warszawie. Od 16 do 20 marca prowadził rekolekcje wielkopostne w parafii. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Zabrzu. Spotkał się tam m.in. z uczniami, młodzieżą i małżonkami z parafii oraz z seniorami i chorymi, a także odwiedził Szkołę Podstawową nr 11 w Gliwicach w ramach akcji humanitarnej „Studnia dla Południa”.
Jesteś za chudy
Na spotkaniu z młodzieżą o. Eric opowiadał o swoim kraju oraz o doświadczeniach z początku pobytu w Polsce, w tym o problemach z porozumiewaniem się w języku polskim i adaptacji do tutejszych zwyczajów. – Ale taka jest rola każdego misjonarza. Nie tylko my, którzy przyjeżdżamy do Polski, musimy pokonać te wszystkie trudności. Tak samo jest w przypadku Polaków, którzy stąd wyjeżdżają do innych krajów, bo czasami warunki są tam dużo gorsze – mówił.
– Są takie misje, gdzie nie ma dostępu do prądu i internetu. Czy jest tutaj ktoś, kto odmówiłby sobie życia z telefonem komórkowym i internetem? – pytał nastolatków, lecz nie doczekał się ani jednej podniesionej ręki. – Ale ludzie mimo trudnych warunków wyjeżdżają na misje, bo chcą zanieść innym Dobrą Nowinę i Jezusa Chrystusa, a to zawsze wymaga poświęcenia – mówił.
Rekolekcjonista tłumaczył, że przyjechał do Polski nie z powodu braku księży w naszym kraju, lecz − zgodnie z ideą założyciela werbistów, św. Arnolda Janssena – udał się tam, dokąd posyła go Kościół. Właśnie możliwość życia i pracy w międzynarodowej wspólnocie zafascynowała go i skłoniła do wstąpienia do tego zgromadzenia. Przyznał jednak, że nigdy nie myślał o wyjeździe do Polski, a znacznie bardziej interesowały go misje w Ameryce Łacińskiej. – Miałem dużo obaw, nie wiedziałem, czy dam radę. Kiedy pojechałem do polskiego konsulatu, żeby załatwić wizę, jeden pan spojrzał na mnie i powiedział: „Ale ty jesteś taki chudy, chyba pierwszej zimy tam nie przeżyjesz…” – wspominał.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się