Szczupła, poważna twarz, okulary w cienkich ramach, drobna sylwetka i ogromna sutanna – tak wygląda ks. Norbert Bonczyk, kapłan i poeta, na najbardziej znanej fotografii.
W nekrologu na łamach „Katolika” napisano: „choć miną lata i wymrą wszyscy, co go znali, księgi jego nie umrą”. „Dwa prześliczne dzieła zmarłego są pomnikiem wiecznotrwałym, który sobie nieboszczyk sam wystawił”: poematy epickie „Stary kościół miechowski” z 1879 r. i „Góra Chełmska” z 1886 r. Choć ich literacka forma nie jest dziś zapewne najłatwiejszą w odbiorze, to książki wciąż warte są lektury. I jak mało które z dzieł regionalnych twórców tamtej epoki – do czytania ciągle się nadające. Kapitalne „obrazki obyczajów” przynoszą taki wizerunek owych czasów, którego na próżno szukać w opracowaniach historycznych.
Syn sztygara
21 lutego minie już 126 lat od śmierci bytomskiego proboszcza. Właściwie od czasów gimnazjalnych pisał się „Bon- tzek” i pod takim nazwiskiem był powszechnie znany. Jednak jako „Bonczyk”, co przypomniał jego biograf, bł. ks. Emil Szramek, został ochrzczony w kościele pw. Świętego Krzyża w Miechowicach, 6 czerwca 1837 r. Miechowice były wtedy niewielką gminą w powiecie bytomskim. Kopalnia galmanu „Maria”, uruchomiona 14 lat przed narodzinami Norberta, własność miejscowego pana, Franza Wincklera, powoli przemieniała charakter wioski – z rustykalnego w industrialny.
Tu sztygarem był ojciec przyszłego poety, Walenty. Wcześnie osierocony przez matkę (1847), w dobie tyfusu, który spustoszył Górny Śląsk, Norbert przeznaczony został do stanu kapłańskiego. W 1851 r. rozpoczął naukę w katolickim gimnazjum królewskim w Gliwicach – kontynuacji cysterskiego gimnazjum z Rud Wielkich. Wkroczył na drogę awansu społecznego, który dla synów chłopów i robotników górnośląskich wcale nie wiódł tylko przez seminarium kapłańskie. Wielu przedstawicieli warstw niższych zostawało wszak lekarzami czy urzędnikami.
Wątpliwości i poezja
Przypomnieć o tym trzeba, bowiem droga Bonczyka do kapłaństwa nie była prosta. Owszem, w 1858 r. rozpoczął studia teologiczne na uniwersytecie we Wrocławiu. Jednak znawcy jego poezji powiadają, chyba trafnie, że w wierszach pozostał mocny ślad kryzysu powołania. Niemieckie liryki z cyklu „Gudrun-Lieder” zawierają wiele tonów miłosnych i zapewne przyszły kapłan zastanawiał się nad inną drogą życiową – może już nawet po święceniach. Jednak te ostatnie przyjął – w lipcu 1862 r. we Wrocławiu – i już kilka dni później odprawiał prymicje w rodzinnych Miechowicach.
Następnie skierowano go na placówkę wikariuszowską do Piekar Śląskich. Na czas studiów datują się jego pierwsze próby poetyckie. Przekładał z niemieckiego na polski wiersze m.in. Fryderyka Schillera, pisał liryki polskie, ale też niemieckie. Te ostatnie zresztą znawca jego poezji, Jacek Kajtoch, uznawał za najlepsze w dorobku poety. Nie zabrakło też wprawek po łacinie.
U boku ks. Szafranka
Niedługo zabawił w pątniczym ośrodku piekarskim – ku swemu zresztą ubolewaniu. W 1865 r. zostaje wikarym w parafii Najświętszej Maryi Panny w Bytomiu, u boku sławnego ks. Józefa Szafranka. Czas największego politycznego zaangażowania bytomski farorz miał już za sobą. Ale pozostawał tytanem pracy duszpasterskiej. W Bonczyku ten były poseł do parlamentu frankfurckiego z doby Wiosny Ludów znalazł pilnego ucznia. Bonczyk przeszedł chrzest bojowy, gdy w 1871 r. wysłano go do Katowic, by głosił kazania przeciwko starokatolikom i ich liderowi – ks. Pawłowi Kamińskiemu. Wraz z początkiem kulturkampfu, gdy władze niemieckie uderzyły w pozycję Kościoła katolickiego, Bonczyk i Szafranek znaleźli się w szeregu kapłanów diecezji wrocławskiej, którzy stanęli w obronie wspólnoty kościelnej.
Bonczyk bronił Kościoła na kilka sposobów. Po pierwsze – w prasie. Publikował w „Zwiastunie Górnoszląskim” i w „Katoliku”, gazetach w języku polskim, poczytnych i wpływowych. Po drugie – związki katolickie. Służyły skupianiu świeckich, pogłębianiu wiary, mocniejszemu związaniu ze sprawą katolicyzmu. W 1869 r. Bonczyk założył Kasyno Katolickie w Rozbarku, a młodzieżową organizację alojzjanów – dwa lata później. Trzecim sposobem obrony była Katolicka Partia Centrum, postrzegająca się jako polityczne ramię katolicyzmu. Bonczyk pozostał do końca życia „centrowcem” – wiernym szermierzem partii. Inaczej niż wielu jej działaczy na naczelnym miejscu stawiał potrzebę pielęgnowania języka polskiego jako „języka serca” większości mieszkańców Górnego Śląska.
W kulturkampfie i potem
Na początku lat 70. XIX w. konflikt kościelno-państwowy rozwijał się pełną parą. Wielu księży za głoszenie poglądów krytycznych wobec polityki państwa płaciło kary pieniężne, trafiało do więzienia, parafie nie miały proboszczów. Tak stało się też w Bytomiu: gdy ks. Bonczyk przetłumaczył na język polski krytyczną wobec władz książkę „Stary Bóg żyje” ks. Konrada Bolandena, trafił na osiem tygodni za kratki – na „rekolekcje”, jak to z humorem określił. Była jesień 1873 r. Gdy w maju następnego roku zmarł ks. Szafranek, władze kościele wyznaczyły na stanowisko jego następcy dotychczasowego wikarego. Zaprotestowały jednak władze świeckie – niedawny aresztant był ich zdaniem zbyt mało lojalny wobec państwa. Zatem przez kolejne 12 lat ks. Bonczyk administrował parafią, a oficjalne zatwierdzenie na proboszcza otrzymał dopiero w 1886 r. Były to dla niego niełatwe lata, także materialnie – nie otrzymywał stałych dochodów proboszczowskich, więc nierzadko biedował. Ale właśnie na ten czas przypada jego wielka inwestycja – budowa nowego kościoła Trójcy Świętej w Bytomiu.
To była konieczność – miasto, zamieniające się w wielki ośrodek przemysłowy, liczyło coraz więcej mieszkańców i stary kościół Mariacki nie był ich w stanie pomieścić. „Przez dwadzieścia lat swego kierowania parafią, od rychłego ranku aż do późnej nocy był czynnym; a wieczorami, gdy ledwie kośćmi ruszać mógł, jeszcze szedł na posiedzenia towarzystw i tam wymownymi i pięknymi słowy pouczał zebranych i zachęcał do dobrego” – tak wspominali go jemu współcześni. Tak zresztą można by napisać o wielu ówczesnych kapłanach. Nie tylko Bonczyk prowadził żmudną i trudną pracę duszpasterską w tak problematycznym okręgu przemysłowym. Niejeden też kapłan, tak jak farorz z Bytomia, pisywał do gazet czy wydawał modlitewniki, występował na wiecach partyjnych czy zabiegał o powstanie nowych świątyń.
Poeta „szczęsnej ziemi”
To, co sprawia, że i dziś Bonczyka warto i trzeba przypominać, to nie tyle jego aktywność pastoralna, ile dzieło poetyckie. Na lata 70. i 80. XIX w. przypada czas największych jego wzlotów literackich. W 1879 r. ukazało się pierwsze wydanie „Starego kościoła miechowskiego” – „obrazka obyczajów wiejskich w narzeczu górnoszląskiem”, konserwatywnej wiejskiej utopii („nie mać to żyć, jak na wsi”, powiada autor). Ks. Augustyn Świętek z Czarnowąsów widział wtedy w Bonczyku „Homera górnośląskiego”. „Kawał rudy, w którym złoto prześwieca”, komentowała krytyka. Poemat, osnuty wokół autentycznej historii wyburzenia starego kościółka w Miechowicach (pod budowę nowego), pełen dygresji i autobiograficznych smaczków, nie miał dotąd równych sobie w twórczości rodzimych autorów języka polskiego.
Był obszerny – liczył dziewięć ksiąg i 4684 wersy. Był napisany mocną polszczyzną, z rozmachem i oryginalnym pomysłem artystycznym – ironicznym dystansem do przedstawionego świata. Był apoteozą życia na wsi, w ścisłym związku z naturą i z Bogiem. Nie przestaje do dziś zadziwiać. Autor najnowszej książki o tym poemacie, „Kosmos i sacrum”, Krzysztof Piotrowski, pokazuje, jak Bonczyk pozostaje zanurzony w środkowoeuropejskich tradycjach ludowych i kulturowych i jak jego dzieło wciąż poddaje się nowym interpretacjom. W maju 1886 r. ks. Bonczyk opublikował kolejną opowieść wierszem – „Górę Chełmską”, poświęconą Górze św. Anny i jej losom w dobie kulturkampfu.
Autor bagatelizował nieco to dzieło, istotnie mniej dopracowane niż poprzedni poemat. Jednak samokrytyka była niesłuszna – do dziś ten poemat jest kopalnią informacji o obyczajowości górnośląskiej schyłku XIX w. Ksiądz Norbert Bonczyk zmarł 18 lutego 1893 r. i pochowany został na cmentarzu przy ul. Piekarskiej w Bytomiu. W deszczu i chłodzie tłumy żegnały wtedy „jednego z najgorliwszych kapłanów”, notowano w „Katoliku”. Żegnano też, jak nazwał go literaturoznawca Jacek Lyszczyna, poetę „szczęsnej ziemi”. • Dr Sebastian Rosenbaum – historyk, pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się