Nowy numer 21/2023 Archiwum

Mój kraj się odrodzi

– Polacy mówili mi, że taki sam los spotkał Warszawę, która podniosła się z gruzów po II wojnie światowej. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że podobnie będzie z Syrią – przyznaje Syryjka Lilian Nazha, która dzięki jezuitom z Bytomia spędziła w Polsce pięć miesięcy.

Szymon Zmarlicki: Wkrótce wyruszasz z powrotem do Syrii. Czujesz raczej radość z powrotu do domu czy smutek, że opuszczasz Polskę?

Lilian Nazha: Aktualnie moje odczucia są bardzo pomieszane, jestem w tym samym momencie szczęśliwa, smutna, podekscytowana – wszystko naraz. Cieszę się, że zobaczę znów moją rodzinę i przyjaciół, kościół, dzieci, którymi się zajmowałam, i wszystko, za czym tęsknię. Równocześnie czuję, że opuszczam mój dom. Nawiązałam tutaj wiele relacji, które są niezbędne dla każdego człowieka. Poznałam mnóstwo ludzi, traktuję ich jak rodzinę i przyjaciół, więc czuję się źle z myślą, że muszę ich opuścić. Żyję jednak nadzieją, że będę miała okazję ponownie spotkać ich wszystkich w przyszłym roku – i to ciągle popycha mnie naprzód.

Orientujesz się, jak obecnie wygląda sytuacja w twoim kraju, w twoim mieście?

Sytuacja w Homs jest teraz całkiem dobra. Myślę, że wygląda podobnie jak pięć miesięcy temu, gdy je opuszczałam, a może nawet lepiej. Czekam, by zobaczyć postęp, jaki dokonał się w tym czasie. Planujemy już, że po powrocie pojedziemy nad morze do innej części Syrii, by nieco odpocząć i spędzić więcej czasu razem. Sprawy idą zatem ku lepszemu.

W jednym z wywiadów udzielonych podczas twojego pobytu w Polsce powiedziałaś, że „Syria jest jak piękna kobieta, która cierpi”. Co miałaś na myśli, czy mogłabyś to wyjaśnić?

Jest tak, ponieważ zawsze wyobrażamy sobie Syrię jako piękną matkę, której dziećmi jesteśmy. Teraz nasza matka jest zraniona i cierpiąca. Kiedy twoja mama jest chora, wciąż stara się robić wszystko, co w jej mocy, by cię chronić, lecz także potrzebuje ciebie, byś wspierał ją w jej słabości.

Opowiedz, proszę, o swoich fotografiach. Są naprawdę niesamowite, jednak wielu spośród naszych czytelników zapewne nie miało okazji zobaczyć wspaniałej wystawy, jaką przygotowałaś.

Zaczęłam fotografować około dwóch lat temu. Na początku robiłam zdjęcia w mojej okolicy, ale później miałam okazję, by uwiecznić też inne miejsca w Syrii. W tamtym czasie, wykonując fotografie, próbowałam po prostu wyrazić siebie. Na zdjęciach da się zauważyć, kiedy jestem szczęśliwa, kiedy przygnębiona, kiedy pełna nadziei czy desperacji. Tym samym wyrażają one to, jak widzę Syrię. Kiedy zrobiłam zdjęcie lalki porzuconej na ziemi, czułam, że syryjskim dzieciom wojna odebrała dzieciństwo. Z kolei kiedy sfotografowałam modlących się w kościele ludzi, czułam radość, że po tych wszystkich okropieństwach, które przeszliśmy, wciąż wierzymy i staramy się przywrócić nasze życie do takiego stanu, w jakim było wcześniej, a nawet lepszego. Na wystawie pełnych emocji fotografii pokazuję zarówno tragiczne oblicze syryjskiej wojny, jak i odradzającą się nową rzeczywistość. Niestety, nie mogę powiedzieć, że to już rzeczywistość powojenna, bo wojna wciąż się nie skończyła, ale jest to Syria po swoim najgorszym czasie.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast