O spotkaniach w drodze, kubku gorącej herbaty i nadziei opowiada Przemysław Siemieniec, który idzie do Santiago de Compostela.
Mira Fiutak: Wszystko zaczęło się od pieszej pielgrzymki do Watykanu?
Przemysław Siemieniec: Dobre 10 lat temu. W trójkę – Michał Piec, Karol Kloc i ja – wyszliśmy spod bazyliki w Piekarach Śląskich i praktycznie przez 3 miesiące byliśmy w drodze. Pokonaliśmy pieszo około 1650 kilometrów, przy czym ja o 200 mniej, bo już we Włoszech przytrafiła mi się kontuzja i musiałem przejechać je autostopem. Ale w końcu na środkach przeciwbólowych od Asyżu znowu szedłem pieszo.
Dlaczego wybraliście Watykan?
Michał w tym czasie przeszedł Camino France i po powrocie był na spotkaniu młodzieży franciszkańskiej, w której działaliśmy razem z Karolem, żeby opowiedzieć o tej wyprawie. Wtedy też powiedział, że chciałby iść do Watykanu, żeby podziękować przy grobie Jana Pawła II. To było niedługo po jego śmierci. Postanowiliśmy dołączyć do niego i od tego zaczęło się nasze większe pielgrzymowanie, bo wcześniej też chodziliśmy, ale na krótszych dystansach, np. do Częstochowy.
Oprócz pielgrzymowania, zaczął Pan też podróżować autostopem po Europie.
To właściwie wzięło się z tej kontuzji we Włoszech, która wymusiła na mnie autostop. Tak się zaczęło. Dotarłem w ten sposób do wielu miejsc w Europie, m.in. do La Salette, Medjugorie. A kilka lat temu wpadłem na pomysł, żeby wyruszyć na Camino. Założyłem na FB grupę „Podróżnik, podróżniczka poszukiwani”, dzięki której kilka osób dołączyło do mnie i przez ponad miesiąc przeszliśmy Camino Norte, prowadzące przez północną Hiszpanię. Wybrałem tę mniej obleganą trasę, żeby się wyciszyć. Wolę takie miejsca niezatłoczone, gdzie można mieć kontakt z przyrodą i czas na modlitwę. Na co dzień jest gonitwa, obowiązki, wielu rzeczy i wartości nie docenia się. A kiedy pielgrzymuję czy podróżuję autostopem, nie wiem, gdzie danego dnia będę spał. Czasem jest bardzo zimno albo bardzo gorąco. Wtedy naprawdę docenia się kubek gorącej herbaty czy szklankę zimnej wody. Wtedy też inaczej można spojrzeć na osoby bezdomne spotykane w swoim mieście. To naprawdę zmienia optykę.
Dlaczego tym razem idzie Pan w intencji Domu Nadziei, a właściwie remontu nowej siedziby ośrodka w Gliwicach?
W tym roku zaplanowałem krótszy odcinek Camino, bo takie mam możliwości urlopowe, dlatego wybrałem portugalską Drogę św. Jakuba. A że mam kontakt z ośrodkiem, postanowiłem zrobić to pod hasłem „5 milionów kroków dla Domu Nadziei”, nagłośnić ten projekt i zachęcić osoby śledzące tę moją pielgrzymkę na FB do dokonywania wpłat. Biorę też ze sobą ulotki informujące o ośrodku w języku polskim i angielskim. Sam będę opowiadać o tym miejscu. Wyruszam z Fatimy, do Santiago de Compostela to ponad 420 km.
Co powie Pan o ośrodku tym, którzy nic o nim nie wiedzą?
Będę mówił to, co do tej pory sam zauważyłem w Domu Nadziei. Że naprawdę dają nadzieję młodzieży na wyjście na prostą. Dla wielu z nich rodzice nie mają czasu – są zabiegani albo sami pogrążeni w nałogach. Wtedy dzieci łatwo idą w komputer, telefon komórkowy, a często też używki. Odwiedzając szkoły, widzę, że generalnie nie mają swoich pasji. Nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, jakie mają hobby. Dom Nadziei jest szansą dla tych, którzy weszli w uzależnienia. Pomaga im wyjść na prostą, daje szansę na dobrą przyszłość. Podczas gali organizowanej przez ośrodek zawsze jest przedstawienie, w którym występują wychowankowie. Wtedy widać, ile mają w sobie talentów, o których często nawet nie mają pojęcia.
Przekonuje ich Pan do tego, że można podróżować, nie mając wielkich pieniędzy?
Tak, pokazują to moje pierwsze podróże, kiedy nie miałem dużych nakładów finansowych. Był autostop, namiot i tyle. I otwartość na spotykanych ludzi. Zresztą ciekawie spędzać czas można również, nie wyjeżdżając daleko.
Co jest najważniejsze w drodze?
Na pielgrzymce zawsze prowadzę dziennik, w którym opisuję każdy dzień i spotkanych ludzi. Niezwykłe historie zdarzały się, kiedy szliśmy do Watykanu. Nieśliśmy ze sobą krzyż. Często napotkani ludzie przyklękali, całowali krzyż, modlili się. Zatrzymywali nas, prosząc o modlitwę czy chcąc dać nam pieniądze. Płacząc, powierzali nam swoje intencje, ktoś był chory na nowotwór, ktoś inny nie miał od lat kontaktu z dziećmi i prosił o modlitwę za rodzinę. Na koniec naszej rozmowy podjął decyzję, że wykona pierwszy krok w kierunku swoich dzieci. Niesamowite było też to, jak idąc, mówiliśmy czasem, co byśmy zjedli czy wypili, i po pół godzinie to właśnie w jakiś sposób do nas trafiało.
Przemysław Siemieniec mieszka w Bytomiu, pracuje w banku. Zaangażowany jest w działania społeczne w mieście, m.in. w Szlachetną Paczkę, wigilię dla bezdomnych, akcje Domu Nadziei. Organizował festiwal podróżniczy i pielgrzymkowy. Na wyprawę wyruszył 5 sierpnia, będzie można ją obserwować na FB i na stronie Fundacji „Dom Nadziei”.
Takie ulotki informujące o ośrodku Przemysław Siemieniec rozdaje po drodze O Domu Nadziei
Katolicki Ośrodek „Dom Nadziei” w Bytomiu od 23 lat pomaga młodym ludziom zmagającym się z uzależnieniami zerwać z nałogiem, odkryć własną pasję i uwierzyć w siebie. Konieczna jest przeprowadzka do większego budynku; poprzednią siedzibę - szkołę w Gliwicach wymagającą remontu - zamknięto. Koszt to 5 mln zł, na razie udało się zebrać ponad 700 tys. zł, trwają starania o dofinansowanie z UE w wysokości 2 mln zł.
Informacje o ośrodku i możliwości wsparcia remontu na: www.domnadziei.pl.