Gdy powiedział, że jego marzeniem jest zostać organistą, matce ścisnęło się serce. Pomyślała – piękne, ale nierealne…
Marcin Cięszczyk ma 28 lat i w zeszłym roku jako pierwszy niewidomy uczeń z dobrymi wynikami ukończył diecezjalne Studium Muzyki Kościelnej w Gliwicach. Przez cały czas wspierali go rodzice. Jeździli z nim na zajęcia i pomagali w nauce. Z jedenastu startujących na jego roku uczniów studium skończyło czterech. – To było moje marzenie od dzieciństwa – mówi Marcin, który szkołę podstawową ze względu na niepełnosprawność rozpoczął z dwuletnim opóźnieniem. Rodzice mimo to odkrywali jego talenty, wychowując jeszcze dwoje rodzeństwa. A Marcina od wczesnych lat ciągnęło do muzyki. Grę rozpoczął od zabawkowego keyboardu. Później umiejętności szlifował pod okiem nauczycieli, należał nawet do różnych zespołów muzycznych. Dziś gra na kilku instrumentach, mimo że na jedno ucho w 70 proc. nie słyszy.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, wkręcił się do gry na organach w kościele w Laskach k. Warszawy. Było to podczas jego pobytu w szkole zawodowej dla niewidomych. Tam też ukończył szkołę muzyczną I stopnia, która dała mu dobre podstawy do dalszego kształcenia. Po drodze spotykał życzliwych ludzi, którzy mu pomagali. – Do Lasek przyjeżdżał Tomasz Tokarski, organista w kościele Niepokalanego Poczęcia NMP w Warszawie, u którego miałem zajęcia. Pierwszą Mszę grałem w czasie turnusu rehabilitacyjnego w kaplicy ośrodka w Sobieszewie, co zorganizował mi wychowawca Krzysztof Markiewicz – wspomina.
Bez taryfy ulgowej
Po powrocie do Zabrza rodzice zastanawiali się, co dalej. Ojcu nie podobał się pomysł, że syn będzie wyplatał koszyki, czego nauczył się w szkole. W parafialnym kościele Marcin zaczął śpiewać psalmy. Później organista pozwolił mu raz w tygodniu grać podczas jednej Mszy, a potem zaproponował, żeby pojechać do Studium Muzyki Kościelnej w Gliwicach i porozmawiać o dalszej nauce. Żeby ją rozpocząć, trzeba było przejść egzamin, sprawdzający umiejętności. – Pamiętam, że grałem „Kłaniam się Tobie”, a jak usłyszałem, że dostałem się od razu na drugi rok, zaśpiewałem „Bogu niech będą dzięki!” – wspomina Marcin. Mimo tego sukcesu wiedział, że czeka go ciężka praca, że nie będzie taryfy ulgowej. – Bałem się, myślałem, że chyba nie dam rady, ale Boża Opatrzność mi pomogła. Pierwsze dwa lata były trochę trudne, bo miałem do ogarnięcia dużo przedmiotów teoretycznych, ale postanowiłem się nie poddawać. Rodzice czytali mi wszystkie prace – wspomina Marcin. Lekcje nagrywał, a nuty w domu przepisywał w brajlu. Cały czas jakoś szło, aż przyszedł kryzys.
Dodatkowa mobilizacja
– Na trzecim roku była masakra – wspomina ojciec. Marcin po nocach siedział, żeby się uczyć. – Była modlitwa i nauka, zrezygnowałem z wyjazdów, żeby się tylko przygotować do zajęć – wspomina.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się