Wielkanocne kawalkady od wieków przejeżdżają po drogach Ostropy. Gospodarze modlą się o dobre plony i chów trzody. A młodzi mężczyźni mogą zapewnić sobie w niedługim czasie nawet ożenek.
Z czym kojarzy się Poniedziałek Wielkanocny? Większość odpowie, że z nieco tępionym w ostatnich latach śmigusem-dyngusem. Ale w kilku mniejszych miejscowościach Górnego Śląska i Opolszczyzny nad tym słowiańskim zwyczajem zdecydowanie przeważa inny, zachodni: wielkanocne procesje konne, czyli Osterreiten albo − bardziej po polsku – rajtowanie. Tradycja ta przywędrowała prawdopodobnie z Bawarii, Tyrolu lub Szwajcarii, gdzie jest kultywowana do tej pory.
Choć niektóre źródła upatrują jej genezy w morawskim zwyczaju „chodzenia za Bogiem” – radosnego opuszczania domów, by spotkać się ze Zmartwychwstałym. Zaś w Polsce południowo-zachodnia część kraju to jedyny region, w którym można spotkać takie procesje. Od kilku lat wielkanocne rajtowanie przywracane jest w Żernicy, ale wioską, gdzie tradycja nieprzerwanie utrzymuje się bodaj najdłużej, jest Ostropa, obecnie dzielnica Gliwic. Tamtejsze kroniki parafialne już w 1711 r. podają, że zwyczaj ten istnieje „od niepamiętnych czasów”. I również dziś przechodzi z pokolenia na pokolenie, tak jak w przypadku Rafała Magiery, który przejął organizowanie procesji po swoim ojcu, a jego synowie już wprawiają się we wszystkie zadania, bo Osterreiten znają od podszewki.
Konie tylko dla rajtowania
Zgodnie z tradycją procesja wyrusza o godzinie 13 sprzed kościoła Ducha Świętego. Wierni zakładają na strój jeździecki czarne skórzane kurtki. Konie poruszają się w rzadko spotykanym szyku trójkowym. Na czele kawalerowie wiozą udekorowany krucyfiks, a za nim podąża figura Zmartwychwstałego, paschał oraz krzyż ze stułą. Przez kilka godzin objeżdżają pola wokół miejscowości, śpiewając wielkanocne pieśni i modląc się o urodzajne plony. W czasie kilkudziesięciominutowej przerwy mieszkanki Ostropy częstują uczestników kafyjem i kołoczem, czyli kawą i ciastem, po czym procesja wraca pod kościół. Ojciec Rafała Magiery, Gerard, był śpiewakiem, który intonował i prowadził pieśni oraz Litanię do Wszystkich Świętych. Obecny organizator procesji twierdzi, że śpiewać nie będzie, za to przez cały rok na własnym podwórku hoduje kilkanaście koni – bardziej dla hobby, mniej dla zysku, ale głównie z myślą o rajtowaniu. Zresztą ta ilość i tak nie wystarcza, bo w ostatnich latach uczestników procesji znacznie przybyło. W kryzysowym momencie, dwie dekady temu, jeździło około 30 osób, teraz ta liczba powiększyła się aż trzykrotnie. Duża w tym zasługa „zliberalizowania” tradycji, bo dawniej mogli w niej brać udział tylko mężczyźni z Ostropy. Obecnie na wielkanocne rajtowanie wierni przyjeżdżają z okolicznych miejscowości, a nawet z Niemiec, poza tym na siodła wsiadają też kobiety i dziewczęta. Rzecz jasna nie dla wszystkich wystarcza miejscowych koni, więc trzeba je wypożyczać i dowozić aż z Tarnowskich Gór, Głogówka czy Kędzierzyna. – To duży problem. W zeszłym roku tylko z naszego podwórka wyjeżdżało 26 koni. Pomagają nam także sąsiedzi i przyjaciele – przyznaje Rafał Magiera, a jego żona Aniela wyjaśnia, że kiedyś podobne procesje odbywały się w wielu wioskach, ale tam zwyczaj ten zanikł. Zaś w Ostropie tradycja przetrwała, w czym duża zasługa zmarłego w 2007 roku proboszcza, ks. Ryszarda Salańczyka.
Wieniec na krzyż
Udział księży w procesji to niemal obowiązek. Pojawiają się na niej ci, którzy od lat jeżdżą na koniach, natomiast inni… muszą się tej sztuki nauczyć. Każdy nowy proboszcz, a nawet wikarzy, którzy trafiają do parafii w Ostropie, od razu przechodzą ekspresowy kurs jeździectwa i podobno jeszcze nie zdarzyło się, by jakiś ksiądz nie pojechał w procesji. Ciekawy zwyczaj dotyczy z kolei mężczyzn, którzy nie wybrali powołania kapłańskiego. Ich stan cywilny można rozpoznać po ilości wieńców. Żonaci zakładają jeden, noszony na ukos, a kawalerowie − skrzyżowane dwa. Tym dodatkowym, na zakończenie procesji, młodzi rzucają, starając się zawiesić go na krzyżu misyjnym przy kościele. Któremu się to uda, w tym roku ożeni się lub pozna swoją ukochaną. Rafał Magiera zapewnia, że tradycja sprawdza się, bo przed weselem z powodzeniem zawiesił swój wieniec na krzyżu. Jego 17-letni syn Paweł zapowiada, że „w tym roku może powoli będzie już rzucał”. W procesji jeździ od czterech lat na ulubionym, wychowanym przez siebie koniu. Wieńce z bukszpanu przygotowują w Wielką Sobotę kobiety. – Jako żona zawsze robiłam wieniec mężowi, po śmierci teściowej przez kilka lat także teściowi, a ostatnio synom. Ale chłopcy mają już swoje sympatie, więc wpajam tę tradycję dziewczynom – podkreśla Aniela Magiera. Dodaje, że mimo drobnych zmian wszyscy starają się kultywować Osterreiten w pierwotnej formie, a zwyczaj ten jednoczy mieszkańców. – Cała Ostropa tętni tym wydarzeniem, już dużo wcześniej ludzie dopytują, ile będzie koni i czy wszystko jest przygotowane – opowiada.
Modlitwa przede wszystkim
Ksiądz Robert Chudoba jeździ w wielkanocnej procesji już od ponad 30 lat, a po śmierci Gerarda Magiery przejął funkcję śpiewaka. Jak tłumaczy, tradycja ta mogła przetrwać w Ostropie dzięki kultowi świętego Jerzego, patrona między innymi koni. – Tamtejszy stary kościół od bardzo dawna – bo nie zostało to nawet dokładnie udokumentowane – jest poświęcony świętemu Jerzemu. W dniu jego wspomnienia, 23 kwietnia, gospodarze przychodzili pod kościół, gdzie odbywało się tak zwane ofiarowanie konia. Jako że był to czas wiosenny, obrzęd ten wiązano z modlitwą o dobre plony – wyjaśnia. Dodaje, że wykorzystywanie koni do objeżdżania i poświęcania pól mogło być zwykłym ułatwieniem, a z racji przypadającego okresu wielkanocnego zwyczaj przyjął się w świąteczny poniedziałek. Jak podkreśla ks. Chudoba, głęboki wymiar duchowy tradycji zawsze był i nadal jest pielęgnowany. – Na pierwszym miejscu nigdy nie stawiamy aspektu antropologiczno-folklorystycznego, lecz zawsze modlitwę. Procesja to kilkugodzinne nabożeństwo, które przede wszystkim ma charakter religijny, co mogę zaświadczyć moją kilkudziesięcioletnią obecnością – zapewnia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się