Fragmenty rozmowy z ks. Wojciechem Michalczukiem, duszpasterzem akademickim w Gliwicach, z książki „Helena. Misja możliwa”.
A jak do Księdza dotarła informacja o śmierci Helenki?
Michał dowiedział się od taty Heleny. Zostawił mi wiadomość na Messengerze. Nie zdążyłem jej odebrać. W międzyczasie zadzwonił do mnie ks. Robert Chudoba – drugi duszpasterz, któremu Paweł Kuś przekazał tę informację przed samą mszą św. To był wtorek. Normalnie sam odprawiam msze św. we wtorki, ale to był okres ferii w szkole, więc poprosiłem ks. Roberta o zastępstwo i zrobiłem sobie tydzień wolnego. Byłem w domu, w Opolu. U mamy. Dowiedziałem się przez telefon. Nie chciałem wierzyć. Czy jesteście pewni? Czy to nie jest plotka? Uwierzyłem, gdy mi powiedzieli, że ta wiadomość przyszła od taty Helenki. To był wtorek o godz. 19.30. Jakieś 12 godzin po zdarzeniu. Potem wiedzieliśmy więcej, bo byliśmy już w kontakcie z Anitą. Niestety, wszystko okazywało się prawdą.
Pierwsze myśli?
Nie wiem. Nie pamiętam. Byłem w szoku. Zaskoczony. To dopiero teraz zaczyna do mnie docierać. Każdego dnia odczuwam po prostu duży brak. Duży.
Bunt? Poczucie gniewu?
Raczej nie.
Stawiał Ksiądz pytania Panu Bogu?
Nie było momentu, żebym zwracał się przeciw Panu Bogu. Nie bronię tutaj swojego dobrego imienia – rzeczywiście tak nie było. Nie umiem tego wszystkiego jeszcze do końca ponazywać. Na pewno buntu nie było. Na pewno też odczuwam teraz brak. Nie tylko jej brak tutaj, w duszpasterstwie. Widzę, że np. schola nie brzmi tak samo, jak kiedyś brzmiała, że nie ma jej tu czy tam, bo wiele robiła, ale też brakuje mi jej osobiście. Po prostu brakuje jej obecności. Śmiałem się, że pół roku w Boliwii brzmi jak wieczność. Nie wyobrażałem sobie tego długiego czasu, który dziewczyny miały tam spędzić. Nie wyobrażałem sobie, że ich tutaj nie będzie. Jednak tam był telefon, dostęp do Internetu, jakiś sporadyczny kontakt co parę dni, na parę minut. Teraz przekuwamy to w wiarę w świętych obcowanie. Wierzę, że jeśli jakieś relacje tu, na ziemi, są prawdziwe, to one trwają. To nie jest coś, co się kończy, chociaż to jest trudny moment, trudny przeskok.
Co Ksiądz czuje, gdy słyszy, że dziewczyna stąd, z Waszego duszpasterstwa, może zostać świętą?
Rozmawiałem z Helenką kilkanaście godzin przed śmiercią. Pisaliśmy na Messengerze: – Byłem po kolędzie w Asystencie [Dom Asystenta Politechniki Śląskiej w Gliwicach – akademik, w którym mieszkał Michał – przyp. red.]. Zostawiłem ci obrazek. – Dzięki. Odbiorę w czerwcu. Żartowaliśmy. To była nasza ostatnia rozmowa. W poniedziałek wieczór. Wszystko wydarzyło się przecież chwilę później, we wtorek rano polskiego czasu. Rozumiem starania wielu osób w kwestii świętości, martwi mnie jednak ten pośpiech. Bliscy nadal potrzebują czasu, by pogodzić się z trudną sytuacją, która przecież po ludzku nam wszystkim złamała serce.
Co dokładnie Księdzu przeszkadzało w tym, że zaraz po jej śmierci zaczęto mówić, że to była święta osoba i że może w przyszłości uruchomiony zostanie proces beatyfikacyjny? To kwestia zgrzytu między radością, z którą kojarzona jest świętość, a nieprzeżytą jeszcze żałobą?
Najbardziej przeszkadzało mi to, że zabrali się do tego ludzie, wśród których byli tacy, którzy nigdy osobiście nie spotkali się z Helenką. To był odruch serca. Poczucie, że ktoś – mówiąc brzydko – zaczyna jakoś wykorzystywać tę sytuację. Jakby w tym momencie Helenka stała się „dobrym materiałem medialnym”. A to jest konkretna osoba, którą my znamy, kochamy, której nam brakuje; jesteśmy tym wszystkim jeszcze zszokowani, w Polsce nie ma ciągle jej ciała, nie wiemy, kiedy będzie pogrzeb. Mówię o odczuciach, nie stawiam zarzutów.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się