„W ciągu kilku miesięcy spotkaliśmy wielu bliskich Heleny Kmieć. Do każdego z osobna kierujemy dziś słowo: dziękuję” – piszą autorzy we wstępie do książki o zamordowanej na misji w Boliwii wolontariuszce.
Ewelina Gładysz i Przemysław Radzyński wykonali wielką pracę. Spotkali się z rodziną, przyjaciółmi i bliskimi tragicznie zmarłej w styczniu 2017 roku Heleny Kmieć, by w krótkim czasie wysłuchać i spisać pulsujące różnymi emocjami wspomnienia. Aż dziesięć z ponad 20 rozmów przeprowadzonych zostało w Gliwicach, gdzie Helenka – jak o niej mówiono – studiowała i dokąd wracała. Początkowo miał to być reportaż, krótkie obrazki, miniatury opowieści. Ostatecznie autorzy oddali głos swoim rozmówcom, zostawiając im dużą swobodę wypowiedzi. Książkę otwiera spotkanie z rodzicami Helenki w Libiążu. Swoimi wspomnieniami dzielą się także siostra, wujek – biskup, chłopak, koleżanka ze studiów, nauczycielka śpiewu ze szkoły muzycznej, przyjaciele z duszpasterstwa akademickiego w Gliwicach i wolontariatu misyjnego, a także duszpasterze i siostry zakonne – służebniczki dębickie z boliwijskiej Cochabamby.
Wypowiada się też Anita Szuwald, która towarzyszyła Helenie na ostatniej misji w Boliwii. „(…) oddajemy w twoje ręce opowieść o osobie, dla której nie było misji niemożliwych do zrealizowania. To opowieść o kimś, kto dla dobra, radości czy uśmiechu innych potrafił zdziałać bardzo wiele – czasem rzeczy wręcz niemożliwych” – napisał we wstępie ks. Mirosław Stanek SDS, dyrektor Wolontariatu Misyjnego Salvator, dzięki któremu Helena Kmieć spełniała swoje wielkie marzenie. Marzenie zakończone niespodziewanie, ale nie tragicznie – bo jej śmierć stała się dla wielu znakiem, którego odczytywanie otwarło ich na tajemnicę szczęśliwej wieczności i świętych obcowania. Zwraca na to uwagę m.in. ks. Wojciech Michalczuk, jeden z „gliwickich rozmówców”. W opublikowanym obok fragmencie wywiadu mówi o swojej pierwszej, raczej sceptycznej reakcji na pomysł beatyfikacji Helenki. Jednak w dalszej części książki na pytanie, co myśli, gdy słyszy o tym, że taki proces w tym przypadku jest całkiem możliwy, odpowiada: „(...) będzie trzeba stanąć na wysokości zadania i złożyć świadectwo. Czy to się wydarzy, czy nie, czuję się zaszczycony, że miałem szczęście prawie jedną trzecią jej życia być blisko – na tyle, na ile potrzebowała, na ile chciała, zawsze odbywało się to w wolności…”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się