Między szukaniem głębi a zbędnym kultem.
Siedemnastego grudnia minęły 4 miesiące od zaginięcia ks. Krzysztofa Grzywocza. Od 17 sierpnia ogromne przejęcie jego tajemniczym losem zamienia się w zainteresowanie tym, co głosił. W tej chwili jego nauki i konferencje wydane zostały (o ile dobrze liczę) już przez cztery wydawnictwa, a książkę złożoną z rozmów z opolskim księdzem – kierownikiem duchowym, terapeutą, rekolekcjonistą przygotowuje także „Więź”. Rzecz najświeższa: wydawnictwo manhu.pl we współpracy z Wydziałem Teologicznym UO prezentuje dwa audiobooki, które są zapisem wykładów ks. Grzywocza w ostatnim semestrze przed zaginięciem w Alpach. Można je więc potraktować jako rodzaj ostatniego przesłania. Wystrzegając się jednocześnie „christophorolatrii”, czyli „kultu Krzysztofa”, przed czym przestrzega bp Andrzej Czaja.
Mistyka zwyczajności
Zacznę od audiobooka (dostępnego jako CD i mp3) „Mistyka”, bo myślę, że dobrze oddaje to, jakim ks. Krzysztof był człowiekiem, chrześcijaninem, księdzem.
– Cudem jest to, żeby zrozumieć symboliczność świata. To jest największy cud, że w normalnym pośrednictwie rzeczy, które są, odczuwam znak Boga. To jest właśnie prosta mistyka. W znakach przyrody, relacjach, więziach słyszę, że to jest symboliczne. Że jest w tym Bóg. To jest cud. To jest najgłębsze pojęcie cudu w Biblii. Dla mnie cudem jest usłyszeć w „Stabat Mater” Antonina Dvořaka, które napisał po śmierci swojej córki, głos Boga. Idę, patrzę na piękną przyrodę, Bóg mnie dotyka, słyszę Jego głos. Tak jak kiedyś usłyszałem Jego głos w Tatrach. To nie było zjawisko nadzwyczajne. Tam nic się nadzwyczajnego nie działo. To, że Bóg jest, jest nadzwyczajne. Co więcej potrzeba? – mówił podczas jednego z wykładów ks. Grzywocz. A potem opowiadał, jak w zupełnej samotności, zimą 1983 r., przy krzyżu nad Czarnym Stawem, podjął decyzję, że zostanie księdzem. Krytykował fascynację, poszukiwanie i dążenie do cudowności. – Pojawianie się znaków nadzwyczajnych nie musi być źródłem dojrzałej wiary. Nawet jeśli umarli powstaną, mówi Pan Jezus, to nie uwierzą – podkreślał. I uzasadniał, że poszukiwanie nadzwyczajności, „cudowności” może być znakiem niedojrzałej osobowości i wiary. Wyciągał stąd praktyczne wnioski dotyczące życia Kościoła. – Największym pragnieniem człowieka nie jest cud, ale potrzeba więzi, rodzinności, bliskości, czułości, ciepła, akceptacji, dotyku, przyjaźni. Przekona atmosfera rodzinna w Kościele, rodzinne chrześcijaństwo, ciepłe. Sam cud bez rodzinności nie przekona – mówił. – Największym cudem jest być normalnym człowiekiem. Po tym się poznaje mistyków, że są normalni – mówił. Śmiał się, że jeśli po kimś od razu widać, że „jest mistykiem”, to na pewno mistykiem nie jest. Wykpiwał pobożne, „mistyczne” miny strojone przy ołtarzu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się