O świętości na ziemi, naszych przyjaciołach w niebie oraz o tym, co widzi zaraz po przebudzeniu, opowiada ks. Janusz Czenczek, diecezjalny egzorcysta.
Ta kwestia budzi sporo kontrowersji zarówno wśród wiernych Kościoła, jak i wyznawców innych religii, bo kult świętych, a zwłaszcza oddawanie czci Maryi, również historycznie doprowadziły do różnych podziałów. A nie modlimy się przecież do świętych, lecz do Boga poprzez świętych.
Tak. Kiedy głoszę rekolekcje, często zwracam na to uwagę, bo te wątpliwości wynikają ze sformułowania, które jest dosyć nieszczęśliwe. Potocznie mówimy, że modlimy się do świętych czy do Matki Bożej. Większość osób ma jednak tę świadomość, że to Bóg wszystko daje, a Maryja i święci są naszymi orędownikami, co wyraża się choćby w formułowaniu intencji mszalnych. To szczegóły, o które należałoby zadbać. Rozróżniamy trzy stopnie oddawania czci. Najwyższy – adoracja, uwielbienie – zastrzeżony jest wyłącznie dla Pana Boga. Owszem, słyszałem, że mężczyzna adoruje kobietę, ale jeszcze nie spotkałem nikogo, kto adorowałby Matkę Bożą. Jeżeli ktoś mówi, że idzie na adorację, to nie musi precyzować, że będzie adorować Najświętszy Sakrament, bo to od razu wiadomo.
Maryi oddajemy cześć wyższą – to drugi, niższy stopień – bo chcemy docenić jej wyjątkowość: od momentu Niepokalanego Poczęcia, poprzez swoje „fiat”, aż do czasu, kiedy stoi pod krzyżem i razem z Jezusem współcierpi. Wiadomo, że Ona sama nie wisi na krzyżu i nie cierpi jak Jezus, ale cierpi jak matka; widzi swoje dziecko, które jest Synem Bożym. A sprawę orędownictwa poruszył zaraz Chrystus, wskazując: „oto syn twój (…), oto Matka twoja”. Argumentem nie do przecenienia jest też fakt, że każdy z nas ma mamę i nie spotkałem człowieka, który chciałby, żeby ktoś inny miał w pogardzie jego matkę.
I wreszcie cześć zwykła, którą okazujemy świętym i aniołom. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że są naszymi idolami, którzy pokazują nam, że życie według Ewangelii jest realne, że to nie jest tylko zbiór pięknych haseł. Jasne, że borykali się ze swoimi problemami i trudnościami, bo byli normalnymi ludźmi, a świętość nie przychodziła im tak łatwo. Dlatego po ludzku doceniamy to, co zrobili – że przetarli szlaki. Z aniołami jest nieco inaczej, bo te istoty zostały stworzone przez Boga między innymi po to, żeby były „łącznikami” między Nim a ludźmi, o czym wyraźnie mówi Pismo Święte, odnosząc się do roli archaniołów Gabriela, Rafała i Michała jako szczególnych opiekunów. Trzymając się zatem sformułowania, że modlimy się do Boga za wstawiennictwem świętych, unikniemy niepotrzebnych wątpliwości i oskarżeń.
Ale święci mogą być naszymi przyjaciółmi w niebie?
Nie mogą, oni są! Ciągle wypraszają nam łaski, bo tam mają łatwiejszy dostęp do Boga. Możemy modnie nazwać ich „lobbystami”, bo chodzą i popierają nas, gdzie trzeba. Więc na przykład to nie o. Pio coś mi daje, ale razem ze mną się modli. Oczywiście na moją wyobraźnię może działać inny święty, niż na kogoś innego, choć czasami spotykam się niestety z pytaniami, do którego świętego lepiej się pomodlić. W tradycji Kościoła przypisujemy im różne atrybuty, ale to są jedynie nasze ludzkie określenia, bo każdy święty może wyprosić takie same łaski, jeśli tylko Pan Bóg stwierdzi, że są człowiekowi potrzebne.
A nasi patronowie – imiennicy czy patronowie przypisani różnym rolom i sytuacjom – to tacy „aniołowie stróżowie” wśród świętych?
Anioł Stróż to inna postać, ale ubolewam, że w dobie nowych, nietypowych imion zagubiliśmy stary chrześcijański zwyczaj, jakim było wybieranie dla dziecka imiona jakiegoś świętego, żeby niejako zarezerwować już u niego miejsce swojego dla potomka. Czysto ludzka spekulacja – duchowo ustawić dziecko do nieba. Nadawane imię było sugestią do świętego: „Wiesz, ty się nim teraz szczególnie zaopiekuj”. Każdy ma swojego idola, który inspiruje, by czynić nasze życie bardziej Bożym. Jeżeli praktykujemy jego kult, to nie będzie ociągał się z wypraszaniem nam potrzebnych łask. Przy czym ważne jest, żeby nie popaść w handel wymienny – jak ja mu 10 „zdrowasiek”, to on mi jedną łaskę. Bo od kultu świętych bardzo łatwo przejść do bałwochwalstwa, a nawet – choć to duże słowo – herezji.