Nad polem obozowym budzi się kolejny dzień. Zanim otworzą oczy, imię każdego z nich instruktorzy wypowiedzą przed Bogiem. Powierzą Temu, dla którego ćwiczą się w skautingu.
Komendant główny Skautów Króla hm. Paweł Chwiłkowski (z lewej) i jego zastępca hm. Tomasz Gorol Mira Fiutak /Foto Gość
Kokotek koło Lublińca. Zaraz wszystkie zastępy zbiorą się na apelu. Staną dookoła, przy krzyżu, który góruje na placem. Dwie sosnowe belki połączone sznurkiem. W całym obozowisku nie ma wbitego ani jednego gwoździa. Nawet domek na palach, w których mieszka zastęp najstarszych skautów, zbudowali sobie bez ich użycia. Wszystko mocno łączone sznurkiem, stabilne i wytrzymałe.
Na maszt wciągają flagi. Zwykły apel – meldunki, ważne sprawy obozowe. A potem modlitwa, niektórzy podnoszą ręce, uwielbiają Tego, któremu służą. Są Skautami Króla.
Po raz pierwszy na głowie skautowe berety Mira Fiutak /Foto Gość Działają od 5 lat, obecnie jako stowarzyszenie. Wszystko zaczęło się we Wrocławiu. We wspólnocie Dom Boży szukali pomysłu na formację dla dzieci. – Kiedy piątka naszych dzieci zaczęła jeździć na obozy Royal Rangers, zachwyciło nas, że wracając z nich, chcą się modlić – wspomina hm. Paweł Chwiłkowski, komendant główny Skautów Króla.
Tak zaczęła się ich współpraca z tą chrześcijańską organizacją skautową, poznawanie metody pracy. – W końcu stworzyliśmy własną organizację, bo Rangersi mają ekumeniczne szczepy, a my chcieliśmy mieć katolicki. Dostaliśmy od nich błogosławieństwo i pozwolenie na korzystanie z ich metody i materiałów formacyjnych – wyjaśnia.
Do skautingu zachęcał ich też bp Andrzej Siemieniewski, wrocławski biskup pomocniczy. Dalej im kibicuje. Dzisiaj, w przedostatnim dniu obozu, odwiedził skautów w Kokotku.
Początkowo swoje kadry szkolili u Rangersów. W tym roku po raz pierwszy już sami zorganizowali trening instruktorski dla 20 osób. – Razem z Jankiem Zającem, komendantem głównym Rangersów, stwierdziliśmy, że to chyba pierwsza sytuacja w historii polskiego harcerstwa i skautingu, że nowa organizacja nie powstaje z rozłamu, ale z błogosławieństwa – przypomina hm. Tomasz Gorol z Gliwic, zastępca komendanta głównego Skautów Króla.
Skauci przyprowadzają kolegów
Stworzyli nową organizację skautową, a nie dołączyli do innej już istniejącej, bo ich celem jest praca w ramach wspólnot. – Każdy z nas jest członkiem wspólnoty, rozwija się w niej i prowadzi w niej diakonię dzieci – wyjaśnia Paweł Chwiłkowski. Swoje szczepy mają we Wrocławiu, Gliwicach i Białymstoku. Gliwicki liczy około 40 skautów, związany jest Wspólnotą Szekinah, ale na zbiórki przyjeżdżają dzieci nawet z Opolszczyzny. Drugi powstaje przy Szkole Nowej Ewangelizacji.
A za namiotami tylko las... Mira Fiutak /Foto Gość – Pracujemy z dziećmi ze wspólnot, ale otwarci jesteśmy na wszystkich. Skauci przyprowadzają swoich kolegów, a za nimi z kolei często przychodzą ich rodzice, na przykład na kurs Alfa prowadzony przez naszą wspólnotę. To też forma ewangelizacji dorosłych. Chcemy, żeby w skauting włączały się, jeśli to możliwe, małżeństwa, bo w ten sposób rodzice mogą spędzić z dziećmi więcej czasu – mówi komendant. Dla swoich dzieci na obozie pełni podwójną funkcję i zdarza się, że słyszy od młodszych „druhu tato”.
Pierwszy letni obóz zorganizowali w ubiegłym roku. W czasie tych wakacji najpierw był obóz dla najstarszych, którzy weszli do kadry pomocniczej. A po nim dla wszystkich skautów ze szczepów we Wrocławiu, Gliwicach i Białymstoku. Od maluchów 5-, 6-latków po 17-, 18-letnią młodzież. W sumie 106 skautów, do tego 26 osób kadry.
Nie są zbyt rygorystyczni co do umundurowania czy obozowej musztry. – U nas najważniejsze jest dziecko. Ma zawsze prawo podejść i porozmawiać – przypomina komendant. – Dla nich tu jesteśmy. Prowadzimy z nimi rozmowy duszpasterskie. W Skautach Króla każdy instruktor odpowiada za rozwój duchowy dzieci.
Dlatego podczas kursów uczą instruktorów podstaw kierownictwa duchowego, bycia liderem, tego, jak pracować z dziećmi, jak z nimi rozmawiać. – Idziemy drogą Baden-Powella, który powiedział, że bez Boga skauting nie ma sensu. Ta droga daje dyscyplinę, uczy dziecko zaradności, ukochania przyrody i pokazuje to wszystko w świetle Pana Boga. W każdym miejscu staramy się mówić o Nim, nie narzucając niczego – zauważa. W czasie obozu jest modlitwa przyjęcia Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela oraz modlitwa o Ducha Świętego.
Kształtowanie liderów
Każdego dnia wszyscy skauci – i cztero-, i osiemnastoletni – mają studium biblijne. Podczas wieczornego uwielbienia jest nauczanie, a także czas na indywidualne rozważanie słowa Bożego. Zadania skautowe też często związane są z przeczytaniem fragmentu Biblii czy nauczeniem się na pamięć.
Modlitwa podczas apelu Mira Fiutak /Foto Gość – Zmiany widzimy przede wszystkim w tej duchowej rzeczywistości – mówi Tomasz Gorol o czwórce swoich dzieci. - Słowo Boże jest obecne w domu, nie trzeba dyskutować, zachęcać. Rodzinna sfera duchowa nabiera dynamiki przez to, że oni po zbiórkach czy obozach są do tego przyzwyczajani – stwierdza. W kadrze Skautów Króla są razem z żoną Joanną.
Większość instruktorów to rodzice, niektórzy są nauczycielami. – I my, jako instruktorzy, i skauci powinniśmy rozwijać się w czterech aspektach – duchowym, fizycznym, intelektualnym i społecznym. Pilnujemy tej równowagi. Po to też jest mentor, osoba towarzysząca skautowi, żeby pokazać: to zastaw, a skup się na czymś innym – wyjaśnia. Ten rozwój najlepiej widać u dzieci, które przychodzą do drużyny z różnymi problemami, czasem zdiagnozowanymi.
– Widzimy jak starsi zmieniają swoje podejście do odpowiedzialności za młodszych. Ich praca w kadrze pomocniczej to jest już wychowywane do przywództwa, bycia liderami. Niezależnie od tego, czy będzie to w szczepie, czy we wspólnocie. Pozostają aktywni w Kościele – zauważa.
Tu nie ma wielkiej spiny, jest radość
W kadrze pomocniczej jest Wojtek Jaśkiewicz, tegoroczny maturzysta z Wrocławia. Skautem jest od 10 lat, wcześniej w Rangersach. – Tu poznałem moją dziewczynę, jesteśmy razem 3 lata – mówi o tym, co dobrego wydarzyło się w tym skautowaniu. – Mam tu możliwość wyszaleć się i rozwijać. Poznać własne ograniczenia i możliwości. To, co mnie samemu w sobie nie pasuje, ale też co Panu Bogu i innym we mnie. Nad czym muszę więcej pracować. Ale przede wszystkim to niezwykłe doświadczenie wspólnoty z ludźmi i Bogiem, jakiego nie miałem nigdzie indziej – wymienia.
– Momentami jest pod górkę, niekiedy znajomi śmieją się ze mnie, że oni chodzą do klubów, a ja do lasu. Ale mnie życie skautowe bardzo pociąga i to, że jest tu Bóg. Oczywiście lubimy też tańczyć z moją dziewczyną – dodaje.
Widzi swoje zdolności przywódcze. – Umiem wyrobić sobie posłuch u ludzi. To jest odpowiedzialność. Uczę się tu, jak być odpowiedzialnym za grupę, drugą osobę. Jak być liderem, a nie szefem – mówi.
Najstarsi skauci zbudowali sobie dom na drzewach, bez użycia jednego gwoździa Mira Fiutak /Foto Gość Usłyszał tu, że szef to ktoś, kto siądzie na biurku z założonymi rękami i karze pracownikom je ciągnąć, a lider to ten, który razem z nimi je pociągnie. – Ode mnie zależy, jak poprowadzę te dzieci z zastępu, który dostałem. Czy będę szefował i straszył, czy będę liderem i przyjacielem. Ale to odpowiedzialność połączona z radością. Tu nie ma wielkiej spiny – dodaje.
Nie ma też wyręczania. Mali chłopcy uczą się, jak poradzić sobie z czynnościami skautowymi w lesie, a czasem jak pokroić chleb, bo w domu nigdy tego nie robili. I mężnieją przy starszych skautach.
U Skautów Króla instruktorami mogą być dorośli, a nie tylko pełnoletni. Chodzi o bezpieczeństwo, ale też odpowiedzialność duchową. 20-latkowie jako młoda kadra, uczą się przy starszych. – Mają swoją ważną rolę. Widzimy jak działa spirala wpływów. My mamy wpływ na nich, a oni na młodszych. 14-latek właśnie do nich chętniej przyjdzie pogadać o tym, co go nurtuje, poopowiada o swoich sercowych historiach, o tym, jak dogadać się z druhem przybocznym – stwierdza Tomasz Gorol.
Od Tropiciela do Obieżyświata
Kolejne zdobywane stopnie odzwierciedlają grupy wiekowe. Najmłodsi to Tropiciele, dalej są Odkrywcy, Zwiadowcy, Wędrownicy i najstarsi Obieżyświaci. Każdy dzień na obozie kończy się wieczornym spotkaniem z instruktorami. Młodszym przyboczni czytają coś przed snem. Ze starszymi omawiają cały dzień i kończą go modlitwą. To pewnego rodzaju wprowadzenie w rzeczywistość małych grup we wspólnocie.
– Jesteśmy przekonani, że to jest dobra droga dla dzieci i młodzieży. Jeśli ktoś chce to wykorzystać, chętnie przeprowadzimy szkolenie podstawowe dotyczące tej metody – mówi Tomasz Gorol (kontakt i informacje na www.skaucikrola.pl). Chcą też otwierać się na małe parafie i tam budować wspólnoty, które będą tworzyły szczepy.
Sami wywodzą się ze wspólnot charyzmatycznych, ale ta droga jest dla wszystkich, podkreśla Paweł Chwiłkowski: – Każdy pójdzie nią na bazie swojej duchowości, bo my nie narzucamy jej nikomu. Kościół katolicki jest bardzo bogaty i istotne jest to, żeby dzieci wychowywały się zgodnie z duchowością rodziców.