Ofiary Tragedii Górnośląskiej nie wołają o zemstę, ale o pamięć i to staramy się robić - powiedziała Elżbieta Borkowska, która spisała już wiele tych trudnych historii.
- Zajmowanie się tym tematem nie może polegać tylko na pamiętaniu. To zbyt mało - powiedział prof. Joachim Kozioł, prezes Stowarzyszenia Pamięci Tragedii Śląskiej 1945 Mira Fiutak /Foto Gość
W zabrzańskim Muzeum Górnictwa Węglowego 10 października odbyła się konferencja pt. „Wokół Tragedii Górnośląskiej 1945”. – Zajmowanie się tym tematem nie może polegać tylko na pamiętaniu. To zbyt mało w stosunku do ofiary ludzi, którzy uczestniczyli w tej tragedii. Można zrobić znacznie więcej – mówi prof. Joachim Kozioł, prezes Stowarzyszenia Pamięci Tragedii Śląskiej 1945, które było organizatorem konferencji.
– Chcemy, żeby ich ofiary dało się przekuć na lepsze współistnienie różnych grup ludności na Śląsku, a niekoniecznie na ciągłe roszczenia, oczekiwanie wyrównania krzywd i pretensje. To nie może być tylko historia dokumentowana w sposób naukowy. Teraz jest czas na refleksje, jak to wszystko wykorzystać. To jak różnica między religioznawstwem a religią. To, co do tej pory robiliśmy, to było „religioznawstwo”, a teraz przyszedł czas na refleksję, że to właśnie mnie dotyczy, ja w tym jestem – mówi prezes. Stowarzyszenie otwarło się też na nowych członków, początkowo mogły nimi zostać tylko ofiary lub ich rodziny.
Rok 2015 przez Sejmik Województwa Śląskiego został ogłoszony Rokiem Pamięci Ofiar Tragedii Śląskiej 1945. – Ciągle zmagamy się z pełną definicją tego, co kryje się pod terminem Tragedia Górnośląska. Musimy pamiętać, że to cała sekwencja zdarzeń i procesów – zauważył dr Andrzej Sznajder, dyrektor katowickiego oddziału IPN. Wydarzeń, które rozpoczęły się w styczniu 1945 roku, czyli deportacje, istnienie obozów pracy i przesiedleńczych, wysiedlenia na Zachód mieszkańców uznanych przez władze komunistyczne za Niemców, w końcu represje polityczne i narodowościowe oraz zbrodnie wojenne na ludności cywilnej, których dopuszczali się żołnierze Armii Czerwonej.
Prezydent Zabrza Małgorzata Mańka-Szulik złożyła kwiaty pod tablicą upamiętniającą ofiary tragedii Mira Fiutak /Foto Gość – To też problem, który należy postrzegać w szerokim kontekście. Tragedia Górnośląska nie była odosobnionym incydentem – zauważył A. Sznajder. Wyjaśniał, że na proceder deportacji mieszkańców Górnego Śląska, terenów północnej Polski, a także innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej zgodziły się Wielka Brytania i Stany Zjednoczone jako rodzaj reparacji wojennych dla Związku Sowieckiego. – Teraz jesteśmy świadkami spektakularnego zjawiska jakim jest podniesienie głowy i wyprostowanie się mieszkańców Śląska, bo wreszcie możemy głośno wypowiedzieć prawdę o 1945 roku – dodał.
Bernard Szczech, przez wiele lat dyrektor Muzeum Miejskiego w Zabrzu, jako jeden z pierwszych zajął się odkrywaniem pamięci o Tragedii Górnośląskiej. – Zacząłem się zajmować tą problematyką 25 lat temu, kiedy jako historykowi i dyrektorowi muzeum wpadły mi w ręce pewne dokumenty. Najpierw trzeba było tę prawdę odkryć dla siebie, a potem przekazywać dalej. Na ślady tego 45 roku trafiało się przy różnych okazjach. Choćby na cmentarzu w Brzezince pod Gliwicami, gdzie zobaczyłem nagrobek z nazwiskami czterech księży i tą samą datą śmierci – wspomina.
Kiedy muzeum miało już listy z nazwiskami deportowanych, zjeżdżali się ludzie z całego Śląska, żeby odszukać bliskich wywiezionych do Związku Sowieckiego. Ci, którzy ich nie znaleźli, w specjalnej ankiecie wpisywali swoje dane i tak baza rozrastała się. – Zacząłem budować fundament, na którym moi następcy budują już pełną prawdę o tych wydarzeniach – mówi historyk.
Nauczycielka historii i pasjonatka dr Elżbieta Borkowska tworzyła takie listy dużo później. Tematem zajęła się, kiedy została poproszona o napisanie książki o dziejach parafii w Starych Gliwicach. W rozmowach z ludźmi powracało jedno – deportacje. – Zostawiłam tamten temat i zajęłam się tym, bo widziałam, że dla ludzi to ważna sprawa i wciąż żywa rana – wspomina. Przygotowany później we współpracy z IPN rajd młodzieżowy i wystawa na ten temat uruchomiły prawdziwą lawinę. Pojawiali się kolejni świadkowie, którzy chcieli podzielić się historią swoją i swoich bliskich.
Ks. infułat Paweł Pyrchała przyniósł na konferencję ofiarowany przez jednego z deportowanych zrobiony na zesłaniu różaniec Mira Fiutak /Foto Gość Do Centrum im. Jana Pawła II w Gliwicach, gdzie prezentowana była ekspozycja, przyjechał cały autokar mieszkańców Ostropy. Tam spotkała inne osoby, które już dokumentowały dzieje tej dzielnicy. To były trudne rozmowy. Wywiad z panem Ignacym Kowolem, dziś jedynym żyjącym świadkiem, powstawał kilka lat. Przy okazji zbierali pamiątki od mieszkańców Ostropy, które trafiły potem do Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku w Radzionkowie. Efektem ich pracy była publikacja „Mieli wrócić za czternaście dni”. – Książka rozeszła się w dwie godziny. To dowodzi tego, że potrzebne jest dokumentowanie i spisywanie nawet tak trudnych rzeczy – mówi. Potem zajęła się innymi miejscami, wkrótce rozpocznie podobną pracę w gliwickiej dzielnicy Sośnica.
Ks. infułat Paweł Pyrchała mówił o Kościele na Śląsku w 1945 roku, dzieląc się osobistymi wspomnieniami spotkań z osobami dotkniętymi tragediami, które miały tu różne oblicza. Przypomniał, że historia tego miejsca i tego czasu to zarówno dzieje wypędzonych stąd, jak i „przypędzonych” tutaj z Kresów. Przyniósł ze sobą na konferencję dwie cenne pamiątki. Ofiarowany przez jednego z deportowanych zrobiony na zesłaniu różaniec i Pismo Święte należące do zamordowanego przez Armię Czerwoną ks. Jana Frenzla z Miechowic, które przekazała jego siostra. Natomiast wystąpienie dr. Krzysztofa Karwata było próbą zmierzenia się z pytaniem: jak zrozumieć Górny Śląsk?
Przed konferencją w kościele św. Anny modlono się podczas Eucharystii w intencji zmarłych i żyjących ofiar tragedii oraz ich rodzin, a jej historię przybliżył w homilii ks. prał. Józef Kusche. Następnie złożono kwiaty pod tablicą upamiętniającą te wydarzenia umieszczoną na gmachu Muzeum Górnictwa Węglowego.