Popedałowali już prawie do granicy węgierskiej, jednak w głosowaniu internauci wyznaczyli im kierunek z powrotem do Polski. Dzisiaj jadą przez Katowice i Częstochowę.
Jeśli od momentu ich wyjazdu ktoś zdążył już stęsknić się za uczestnikami Wyprawy w Nieznane, pewnie ucieszył się na wieść, że rychło będzie miał okazję ponownie spotkać się z rowerzystami. Jednak nie na długo – internauci tym razem wyznaczyli im trasę przez Śląsk. Dziwnym zrządzeniem losu dzisiaj nie potrafili oderwać się od przyciągającego ich wizerunku Czarnej Madonny. Ale przecież wcale tego nie chcą. Jakby wciąż podążali drogą do Matki.
W tym roku plan wyprawy jest dość innowacyjny. Właściwie nie ma go wcale, bo o kierunku każdego kolejnego etapu decyduje liczba kliknięć w dany punkt okręgu zaznaczony na internetowej mapie. Nic dziwnego, że wśród komentujących wyprawę na portalach społecznościowych taki system zbiera zarówno pochwały, jak i głosy krytyki. Inaczej jest jednak wśród samych niniwitów. – Dla mnie nie ma znaczenia, dokąd jedziemy, kierunek to sprawa drugorzędna – twierdzi o. Tomasz Maniura OMI, przewodnik wyprawy. – To sprawdzian wiary, by dać się Bogu pokierować, a nasz trud ofiarować w intencji pokoju. Choć z zewnątrz może się to wydawać bez sensu, wewnętrznie uczy wiele pokory i cierpliwości – zaznacza.
Rano wyruszyli ze Zwardonia przez Żywiec, bo polską granicę ponownie musieli przekroczyć już pod koniec trzeciego dnia. Cel na dzisiaj znajduje się tuż za Częstochową, dokąd powinni dotrzeć wieczorem. Wcześniej, krótko po 12.00 zatrzymali się na Eucharystię w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej w Katowicach-Podlesiu. – To wielka łaska, że dzisiaj możemy tę Mszę świętą przeżywać nie na zimnie i w deszczu, ale w kościele – cieszył się o. Maniura, bo tuż przed Katowicami rowerzystów przywitała ulewa. – Najważniejsze, żeby po tej wyprawie móc powiedzieć o Jezusie, że jest naszą Drogą. Zwłaszcza, gdy teraz tak intensywnie się w niej znajdujemy. Jednak by móc tak powiedzieć, trzeba w tej Drodze być – tłumaczył w krótkim kazaniu.
Setki kilometrów pod górę w nogach nie przeszkadzają w uwielbianiu Pana śpiewem Szymon Zmarlicki /Foto Gość "Hardkołowcy" są liturgicznie samowystarczalni. Kapłana mają przy sobie 24 godziny na dobę. Chętnie angażują się w czytania i śpiew. Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się zdyszanego zawodzenia. Jedna gitara, która wszędzie z nimi podróżuje oraz trzy numery na koszulkach – 12, 13 i 19 – mówią same za siebie. A właściwie śpiewają. Trzema głosami. Jeśli tak brzmią dziewczyny, które w nogach mają świeżo przebyte kilkaset kilometrów po górach, to popowe gwiazdki słyszane nieustannie w radiu należałoby solidnie przeciągnąć po paru kilkutysięcznikach.
Różnica poziomów do pokonania była spora. Już drugiego dnia wyprawy na drodze Niniwa Team stanęły trzy wzniesienia, każde jak dwie Kubalonki. – Wszyscy liczyliśmy na jakąś szaloną przygodę, a kręcimy się w kółko – przyznaje Kasia Wawer, która w tak długiej wyprawie rowerowej bierze udział po raz pierwszy. W dniu wyjazdu nie ukrywała, że podobnie jak reszta chciałaby jechać przez Bałkany. – Czasami są lepsze, a czasami gorsze momenty, ale daję radę. Głosujący mocno sprawdzili naszą kondycję. Nastawialiśmy się na daleką wyprawę i nieco osłabły nasze motywacje, gdy okazało się, że musimy wracać z powrotem do Polski przez te same góry, przez które dopiero co przejechaliśmy. Miało być łatwo i z górki, a jest z wiatrem w twarz i pod górę. Mimo to cieszymy się z gościnności, jaka nas tu spotyka i z tego, że dużo ludzi wita nas bardzo entuzjastycznie nie tylko w Polsce, ale też za granicą.
Kolejne głosowanie rozpocznie się, gdy tylko rowerzyści zameldują się w miejscu noclegu i potrwa równo do północy. Aby oddać swój głos i przeczytać bieżące relacje z wyprawy, kliknij TUTAJ.