Polscy ratownicy medyczni, którzy udzielali pomocy rannym w Kijowie, wrócili do domów.
Wracający z Majdanu polscy ratownicy medyczni. To zdjęcie zrobiliśmy w czasie postoju pięciu z nich w Katowicach; trzech odłączyło się od wracającej grupy już wcześniej Przemysław Kucharczak /GN Jest ich ośmiu. Pomagali rannym na Majdanie od soboty 22 lutego. Zaopatrywali otwarte rany ludzi, którzy bali się zgłaszać do szpitali, oraz pomagali chorym. W czwartek 27 lutego wrócili do Polski.
Tych ośmiu mężczyzn zadeklarowało, że jadą do Kijowa, w czwartek 20 lutego, kiedy na Majdanie masowo ginęli ludzie. Początkowo do organizującego wyjazd katowickiego Stowarzyszenia Pokolenie zgłosiło się 20 chętnych, ale większość zrezygnowała na wiadomość, że być może będzie to praca pod ostrzałem.
Mamy po dwie ręce
Ośmiu ratowników, którzy pojechali, było gotowych udzielać pomocy ginącym pod kulami Ukraińcom, choć na filmach w internecie widzieli, że snajperzy zabijają też sanitariuszy. – Te obrazy z Kijowa wywołały w nas, jak w każdym, bardzo wielkie emocje. Mamy po dwie sprawne ręce, które potrafią pomagać ludziom, więc pojechaliśmy – powiedział „Gościowi Katowickiemu” Tomasz Lemm z Zabrza, ratownik Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Kiedy w piątek wyruszali, w Kijowie było już spokojniej, ale nadal mieli informacje, że walki mogą jeszcze zostać wznowione. – Dlatego po przyjeździe dostaliśmy od Samoobrony Majdanu kamizelki kuloodporne – powiedzieli nam ratownicy.
Trzej z nich są ratownikami medycznymi Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, a pięciu odpowiedziało na apel Stowarzyszenia Pokolenie z Katowic. Wszyscy skorzystali z transportu na Ukrainę, organizowanego przez to stowarzyszenie. – Ludzie mieli do nas większe zaufanie niż do lekarzy w szpitalach, więc zgłaszali się do nas nawet z poważnymi, dotąd niezaopatrzonymi ranami – relacjonują polscy ratownicy. Jakie to były przypadki? – Było dużo odłamków po wybuchach improwizowanych ładunków wybuchowych i granatów. Nie pytaliśmy, kto jest po której stronie, bo naszym obowiązkiem jest ratować ludzi, a nie opowiadać się po którejś ze stron. Przychodzili do nas też ludzie z nieraz ciężkimi infekcjami, którzy nie chcieli się zgłaszać do szpitali, bo, jak nam mówili, są potrzebni na barykadach i zaraz tam wracają – wspominają.
Ukraińcy reagowali na polskich ratowników na Majdanie entuzjastycznie. A Polacy z kolei byli pod wrażeniem postawy Ukraińców. Spore wrażenie zrobiła na nich m.in. nastoletnia jeszcze Ukrainka, studentka filozofii, która w czasie największych walk wyciągała rannych spod ostrzału i udzielała im bardzo fachowej pomocy medycznej, zgodnie ze wszystkimi procedurami. – Pojechaliśmy do Kijowa, żeby pomóc w ratowaniu ludzi. Kiedy przypomnimy sobie naszą historię, łatwo wyobrazić sobie, że to my moglibyśmy potrzebować pomocy przyjaciół z zagranicy – mówi Michał Wieczorek z Zabrza, ratownik medyczny PCPM.
Bliscy czekają
Polscy ratownicy zbudowali w Kijowie m.in. punkt medyczny, który zaopatrzył kilkadziesiąt osób, a teraz – jak zdecydowały służby Majdanu – zostanie przekształcony w szpital, zabezpieczający trwających tam ludzi.
Polskich ratowników wspierały modlitwą ich rodziny. Choć jeden z nich przyznał się nam, że zadzwonił do bliskich z informacją, że jedzie na Majdan, dopiero z polsko-ukraińskiej granicy...
Ratownicy PCPM byli już przedtem wysyłani przez Centrum do Gruzji i Południowego Sudanu - choć wtedy były to misje wcześniej zaplanowane. Wyprawa do Kijowa była pierwszą misją medycznego zespołu szybkiego reagowania w ramach PCPM. Ratownik Michał Wieczorek z Zabrza ma czworo dzieci, a Tomasz Lemm, też z Zabrza, dwoje, w tym jedno jeszcze przed urodzeniem. Trzeci ratownik PCPM, Jacek Wawrzynek z osiedla Tysiąclecia w Katowicach, jeszcze rodziny nie założył, ale w czasie jego wyjazdu drżała o niego jego dziewczyna.
Dwóch kolejnych ratowników, którzy na ochotnika pojechali do pracy na Majdanie, jest z Warszawy, a pozostali trzej pochodzą z Legnicy, Łodzi i Oświęcimia.