Po ciężkiej chorobie odszedł do Pana 21 listopada. Pogrzeb odbędzie się we wtorek.
Franciszek Mańka był człowiekiem wiary – wytrwałej, pokornej, ale i wystawionej na wielkie próby. Jedną z nich była ta, gdy jako młody mąż, po przyjściu na świat swojego pierworodnego syna Michała (dziś jest księdzem diecezji opolskiej i kapelanem szpitala), prawie nie stracił żony. Oczekiwanie na dziecko przebiegało prawidłowo, ale przy porodzie wystąpiła rzucawka ciążowa, związana z zatruciem nerek. Gdy żona obudziła się po tygodniu, nic nie pamiętała, nie wiedziała, że jest jej mężem, że była w ciąży. W tym czasie postanowił, że do końca życia będą chodzić na nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Szczęśliwie wszystko się ułożyło, a na świat potem przyszły jeszcze trzy córki. Tę historię Anna i Franciszek Mańka zgodzili się opowiedzieć czytelnikom Gościa Gliwickiego dwa lata temu, przy okazji obchodów 60-lecia nowenny. Pan Franciszek bywał zresztą nie tylko bohaterem naszych tekstów, ale także ich autorem.
Urodził się 12 lipca 1935 w Rybniku, ukończył chemię na Politechnice Śląskiej i całe życie pracował w Polskich Odczynnikach Chemicznych w Gliwicach. Był przy tym człowiekiem Kościoła. Przez wiele lat prowadził ślubowaną pielgrzymkę z Gliwic na Górę Świętej Anny. To jemu zawdzięczamy, że w 2007 roku na Jasną Górę trafił ufundowany przez gliwiczan sztandar – wotum, który zastąpił dwa poprzednie sztandary, nie ocalałe do czasów współczesnych (pierwszy z nich, ofiarowany w 1627 roku, spłonął w pożarze).
Anna i Franciszek Mańka w 2011 roku Klaudia Cwołek /GN W parafii katedralnej św. Piotra i Pawła w Gliwicach, na terenie której mieszkał, był szafarzem Komunii Świętej. Często też stawał za ambonką w prezbiterium, by czytać Słowo Boże lub prowadzić modlitwę wiernych.
Był bardzo związany ze swoją rodziną. Dzieci wspominają go jako mężczyznę z krwi i kości. Człowieka ciągle poszukującego nowych dróg, ciekawego świata i ludzi. – Był otwarty, pozytywnie nastawiony, szukał rozwiązań, szedł do przodu. W ostatnim miesiącu życia nauczył się wielu nowych rzeczy z obsługi komputera, „bo to się zawsze przyda”. Nauczył się też piec drożdżowe rogaliki, zaczął organizować spotkanie swojej maturalnej klasy. W dyskusjach zawsze stawał w opozycji, tłumacząc, że tak jest ciekawiej. Można przytoczyć setki takich przykładów. I do końca był pogodny, żartował, śmiał się, nawet ze swoich ułomności i trudnych sytuacji. Było nam łatwo się nim opiekować, bo cały czas dodawał nam otuchy i pomagał z całych sił. To był naprawdę twardy zawodnik – podkreśla jedna z córek.
Chory na nowotwór, umierał świadomie, niemal do końca służąc innym. Miałam szczęście rozmawiać z nim ostatnio w październiku tego roku. Zapamiętam go jako człowieka pokornego, gotowego do rozeznawania, pełnego chrześcijańskiej nadziei. Podczas tamtego spotkania powiedział, że człowiek nie jest stary, gdy ma siwe włosy, ale gdy nie ma odwagi i niczym się nie interesuje. Pan Franciszek był niewątpliwie młody do końca.
Pogrzeb śp. Franciszka Mańki odbędzie się 26 listopada o 10.30 w katedrze i na cmentarzu Centralnym w Gliwicach. Modlitwy w kościele rozpoczną się o 10.00.