Bóg jest pełen mocy i miłości, naprawdę porywający. I takie też są te rekolekcje, bo one są Jego, Jezusa, który żyje - przekonują organizatorzy. Już najwyższy czas zapisać się na wyjazd.
W tym roku Rekolekcje „Jezus żyje” na Górze Świętej Anny odbędą się w trzech turnusach, 6-13 lipca, 13-20 lipca i 27 lipca-3 sierpnia. Skorzysta z nich ponad tysiąc osób. Pierwsze odbyły się 11 lat temu i od tego czasu liczba uczestników wzrosła czterokrotnie. – Cel tych rekolekcji to dać ludziom nie tyle wiedzę, oczywiście też ważną, co doświadczenie żywego i działającego Boga. Nie kiedyś, ale dziś i właśnie dla mnie. Chyba tak się dzieje, skoro ludzie przyjeżdżają z roku na rok i namawiają znajomych – mówi Stefan Mitas, odpowiedzialny za rekolekcje.
Formacja pomyślana jest na kolejne lata i przebiega na różnych poziomach dojrzałości w wierze. Od fundamentów wiary, poprzez doświadczenie darów duchowych, rozeznawania duchów, biblijnego podejścia do pieniędzy, umiejętności ewangelizowania, modlitwy wstawienniczej, aż po głębię i piękno liturgii. Rekolekcje te są dla osób w różnym wieku, dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Zawsze są poziomy dla małżeństw („Aby byli jedno” i dotyczący seksu małżeńskiego), w tym roku jest też propozycja dla małżeństw i narzeczonych.
– Kto nie pragnie doświadczyć dobrego, realnego Boga czy żywego, dynamicznego Kościoła. Przyjeżdżają całe rodziny, ale też samotni, ludzie młodzi i starsi. I doświadczają ważnych rzeczy. Płaczą, śmieją się, przepraszają, rezygnują z nałogów, są z nich uzdrawiani, podejmują konkretne decyzje życiowe, pragną bardziej poznawać Jezusa – mówi Stefan Mitas. – Bo Bóg się nie zmienił. On jest fascynujący. Pełen mocy i miłości, naprawdę porywający. I takie też są te rekolekcje, bo one są Jego, Jezusa, który żyje – dodaje.
Szczegółowe informacje o konkretnych poziomach i osobach prowadzących je oraz zapisy za pomocą formularza zgłoszeniowego na www.jezuszyje.odnowa.org.
Tam też zamieszczone są świadectwa uczestników rekolekcji z poprzednich lat. Wśród nich świadectwo Łukasza, który razem z żoną był na Górze Świętej Anny dwa lata temu w lipcu. Później napisał długie, przejmujące świadectwo o tym, co przeżył. Oto jego fragmenty:
Świadectwo Łukasza
„Po raz pierwszy w moim krótkim 33-letnim życiu doświadczyłem Jego niewyobrażalnie wielkiej miłości w postaci mojego wewnętrznego uzdrowienia. Jednocześnie wzbudził we mnie wielkie pragnienie i głód modlitwy. Uważałem się za niepoprawnego optymistę, chodzącego z głową w chmurach, a wszelkie porywy ducha niemal w całości zagłuszał mi umysł i tzw. racjonalne myślenie. W skrócie: normalne dzieciństwo – dobre katolickie wychowanie w wierze, młodość bez fajerwerków, szkoły techniczne, samodzielność, praca, małżeństwo, pierwsze dziecko… Wszystko w porządku, poza jednym – nasze małżeństwo powoli, ale skutecznie szło na dno. Coraz bardziej doskwierały nam obciążenia wyniesione z domów rodzinnych, z którymi nie radziliśmy sobie zupełnie. Ja nosiłem (dźwigałem) wielką nie uleczoną ranę z dzieciństwa, krwawiącą i ropiejącą, czego w ostatnich latach byłem aż nadto świadomy. To brak ojcowskiej miłości, uznania, akceptacji, pochwały, przez dzieciństwo, młodość, dorosłość.
Doczołgaliśmy się na Górę Świętej Anny
Stąd moje (nasze) wspólne małżeńskie poszukiwania, aby żyło się lepiej, aby się lepiej rozumieć, aby zrozumieć siebie. Więc były rekolekcje, później kolejne, kręgi Domowego Kościoła, seksuolog, w końcu psycholog… Pomieszanie wszystkiego ze wszystkim. Jednak im bardziej chcieliśmy się zbliżyć, tym bardziej się raniliśmy. Tak naprawdę to nigdy w pełni nie cieszyliśmy się Sobą i naszym małżeńskim sakramentem. Byliśmy zmęczeni, poranieni, gdzieś w głębi bardzo, bardzo pragnący miłości, przytulenia, uznania… Można powiedzieć że po pięciu latach małżeństwa doczołgaliśmy się wspólnie na tę Górę.
Po rozpoczęciu rekolekcji pomyślałem: co ja tu robię, dlaczego są tu takie tłumy, dlaczego tak głośno grają, śpiewają, nie mogę się skupić na modlitwie (której i tak nie czułem). Uczęszczamy na podstawowy poziom, czyli seminarium odnowy. Prawie nie odzywam się do żony. Jednak chodzimy na wszystkie spotkania i modlitwy. Nic nie rozumiem, nic nie odczuwam, nic na mnie nie działa. Znam tu zaledwie cztery osoby. W grupie dzielenia jestem zły na wszystko, nikt mnie nie rozumie, no może oprócz prowadzącego. Modlitwa, charyzmaty, nawrócenie? Jakie nawrócenie, o czym oni mówią, przecież jestem w Kościele, praktykuję. W tym wszystkim po „przemyśleniach” powierzam swoje życie Chrystusowi. Nic się nie dzieje. W tym samym dniu modlitwa wstawiennicza o uzdrowienie, polecam ranę z dzieciństwa. Jednak nic nie czuję, jest jeszcze gorzej. Przez cały dzień słowami ranię żonę i duszę w Niej to, co tu misternie zbudowała. Z jednej z ostatnich konferencji przemawiają do mnie symbole i świadectwo Dominika, naszego animatora. Uderzające, jakbym sam wypowiadał te słowa, kropka w kropkę!!!
On uzdrawia, wyrywa wszystko z korzeniami
Wieczorem wylanie Ducha Świętego wydaje się bezskutecznie spływać po mnie. Dwa dni do końca rekolekcji, tracę nadzieję, godzę się z „porażką”. W każdy dzień przyjmuję Komunię św. ale głód sakramentu pokuty narasta. Wieczorem rozmawiam z naszym animatorem. Namawia, abym poszukał spowiednika i zachęca do rozmowy z księdzem. W końcu odkładam spowiedź i wybieram rozmowę. Wchodzę, kilka krótkich zdań i zaczęło się. Ksiądz wzywa Ducha Świętego, ja z niczego zaczynam łkać, wypowiadam słowa przebaczenia i czuję, jak On mnie przenika na wskroś, zaczynam płakać, On uzdrawia, wyrywa wszystko z korzeniami, już nie płaczę, tylko wyję. On wlewa swoją łaskę w puste miejsce, napełnia mnie swoją nieskończoną miłością. Ksiądz mówi, że teraz poczuję jak to jest być prawdziwym mężem, ojcem, mężczyzną.
Ksiądz mówił o jakiejś pełni łaski i wręcz wisience na torcie. Dochodzi do mnie, że brakuje tu spowiedzi. Na Eucharystii drugi raz słyszę modlitwę w językach, skupiam się na tłumaczeniu – otwórzcie na oścież drzwi swojego serca, a nie uchylajcie tylko, wtedy Pan przyjdzie w całej pełni! Dziękuję Panu, ale spowiedź odkładam na „po rekolekcjach”. W ostatni dzień rano są świadectwa na naszym poziomie. Myślę sobie, nie pójdę na środek do mikrofonu, po cichu jednak proszę Ducha, aby mnie natchnął, a On wypycha mnie na środek. Opowiadam krótko co się dotychczas wydarzyło i przy wszystkich przepraszam żonę za miniony czwartek.
Po spowiedzi szczerze śmieję się w głos
Animatorzy zapraszają na końcową modlitwę uwielbienia w kręgu. Podchodzę ostatni, staję i czuję, że bardzo mi się chce śpiewać, więc śpiewam, jak najlepiej potrafię. Następnie modlitwa uwielbienia, a tu słyszę w tle ktoś modli się w językach, to już kolejny raz, nie dziwi mnie to. Zapada cisza, a ze słowem tłumaczenia podchodzi Kuba i mówi: „widzę zaplamioną kawą i pomiętą kartkę papieru, nie wydrapujcie jej, Jezus ją wybieli”. Nie wiem dlaczego, ale z każdym słowem robi mi się gorąco i mam dziwne odczucie, cały drżę. Prowadząca prosi osobę, do której były te słowa skierowane i On kieruje moje ciało na środek (nieopisane doznanie) to jest jakby poza mną, wychodzę na ugiętych nogach. Zaczyna się modlitwa, głęboko oddycham, łkam, płaczę. Idę na miejsce. Tu czeka żona z synkiem. Płaczemy nad naszą rodziną, a troje wystawienników nadal modli się. Kasia mówi że widzi dla naszej rodziny otuchę w różańcu. Mam pewność, Jezus dobitnie powiedział, abym oczyścił do końca swe serce i przyjął w pełni Jego łaskę. Mówię, że nie wyjadę stąd bez spowiedzi i znów Dominik prowadzi mnie do księdza. Spowiadam się, żałuję za grzechy, po spowiedzi szczerze śmieję się w głos. Pierwszy raz w życiu tak raduję się, że Chrystus zamieszkał w moim sercu. Idę na opóźnioną przeze mnie Eucharystię, całuję żonę, i DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ…
Wyjeżdżamy odmienieni, ufni Bogu, jako inna rodzina. Czujemy wielkie zmęczenie, nie grają we mnie emocje a wręcz jakiś nieogarniony zapał.(?) Po kilku dniach w domu okazuje się, że jest to wielki głód modlitwy uwielbienia, początek wielkiej przygody. Zrozumiałem i poczułem moje nawrócenie. Począwszy od samego wyjazdu i podróży zaczynam dostrzegać działanie Ducha Świętego. Wielka, wielka radość jak przychodzi w modlitwie. Zanoszę modlitwy w domu, na ulicy, w pracy, a życie znów zaczyna mnie cieszyć. Co dzień zawierzam Bogu moje życie. CHWAŁA PANU!”