Ludzie. Reprodukcje jej obrazów podziwiają w Tokio, Kuala Lumpur, Toronto, Nowym Jorku, Buenos Aires... Wszystkie namalowała ustami.
Malarstwo jest pasją Katarzyny Warachim. To nie ucieczka od inwalidzkiego wózka czy myśli, że jest sparaliżowana. – Moje obrazy są kolorowe i wesołe, tchną z nich radość i optymizm – przyznaje gliwiczanka. To dowód, że każde życie może być spełnione. Nawet jeśli ponad 30 lat jeździ się tylko na wózku.
Gdzie ten śmietnik?
To był piękny, słoneczny dzień, piątek 29 sierpnia 1980 roku. Katarzyna Warachim miała 10 lat, gdy wracając ze szkoły, zatrzymała się na placu zabaw. Często po szkole spędzała tam chwilę przed powrotem do domu, tym bardziej że było stąd blisko do szkoły i jej mieszkania. Była okazja, aby dłużej pobyć z kolegami i koleżankami z klasy, pobawić się. To wtedy huśtawka uderzyła ją w plecy tak nieszczęśliwie, że złamała kręgosłup.
Przez dwa lata walczyła o życie, a lekarze mówili jasno – nogi i ręce będą sparaliżowane. – Być może wtedy nie docierało jeszcze do mnie, co się tak naprawdę stało, miałam 10 lat. Ale potem trzeba było uczyć się innego życia, na wózku, mając jedynie sprawną głowę – opowiada dziś pani Katarzyna. Doskonale pamięta swój pierwszy obraz. Od wypadku minęły zaledwie trzy lata. Powstał na kanwie francuskiego filmu. – Nie pamiętam, niestety, tytułu, ale za to treść doskonale – wspomina. Film opowiadał o kobiecie, która wygrała dużą sumę pieniędzy. Gdy jej rodzina zastanawiała się, co zrobią z pieniędzmi, i snuła marzenia, ona za całą wygraną kupiła obraz, który zawsze się jej podobał. Za to rodzina ją znienawidziła, a kobieta pomalowała sobie twarz i tak chodziła. – Mój pierwszy obraz był właśnie abstrakcją twarzy tej kobiety. Uważałam, że mi nie wyszedł i malowidło wylądowało na śmietniku – śmieje się pani Katarzyna i wspomina, że podczas jednego z pierwszych wernisaży jej prac ktoś pytał, gdzie ten śmietnik, bo chętnie by poszedł po ten obraz.
Gdzie to Kuala Lumpur?
Po jakimś czasie poznała plastyczkę z Gliwic, Jadwigę Wszołek. – Nasze spotkanie było zupełnym przypadkiem, choć ja w przypadki nie wierzę. Właśnie ona nauczyła mnie malarskiej techniki – opowiada K. Warachim. Nie wierzy, że to, co działo się w jej życiu, to przypadki. Przykładem jest to, w jaki sposób dostała się do AMUN-u, czyli Międzynarodowego Stowarzyszenia Artystów Malujących Ustami i Nogami. – Jeden z moich znajomych przyniósł mi kartkę wydaną przez AMUN i zapytał, dlaczego do tej pory nie wysłałam tam swoich obrazów. Wtedy jeszcze pełna obaw i wątpliwości, czy to ten poziom, wysłałam do stowarzyszenia list i kilka moich obrazów. Każdego dnia z drżeniem serca czekałam na odpowiedz z Liechten- steinu, gdzie mieści się jego główna siedziba – wspomina pani Katarzyna, która co prawda listu doczekała się później, za to najpierw miała wizytę szefa wydawców. Florian Stegmann, wnuk założyciela stowarzyszenia, przebywał wtedy w Polsce i koniecznie chciał osobiście poznać kobietę, której obrazy tak go zachwyciły. – Przyjechał do Gliwic wraz z Dorotą Bakaj, dyrektor polskiego Wydawnictwa AMUN, zabrał pod pachę kilka moich prac i pojechał do Liechtensteinu. Moja weryfikacja odbyła się dość szybko, choć dostać się do stowarzyszenia wcale nie jest łatwo – opowiada Katarzyna Warachim. Obrazy weryfikuje komisja artystów plastyków. Muszą być na wysokim poziomie artystycznym oraz malowane w całości ustami lub nogami, a przy ocenie nie ma żadnej ulgi dla malujących. Jeśli przejdą weryfikację, stowarzyszenie rozsyła reprodukcje prac na cały świat, gdzie są wykorzystywane przy robieniu kalendarzy czy świątecznych kartek. Obrazy Katarzyny Warachim wiele razy pojawiały się w publikacjach na całym świecie – od Azji po obie Ameryki. – Nie wierzyłam, że zostanę przyjęta do stowarzyszenia, a już pierwszego roku mój obraz ukazał się w ogólnopolskim kalendarzu artystycznym, w którym publikuje się prace ludzi z całego świata. Potem ukazały się m.in. w Kuala Lumpur. Musiałam w internecie sprawdzić, gdzie to dokładnie jest – śmieje się pani Katarzyna.
Gdzie jest ten obraz?
Uważa, że malowanie ustami nie różni się niczym od malowania ręką. Trzymanie pędzla to już tylko kwestia techniki. Jedyne ograniczenie to rozmiar obrazu. – Ruchy szyi i długość pędzla wyznaczają wielkość. Maluję bardzo precyzyjne, często małe detale, więc pędzel nie może być za długi – zdradza pani Katarzyna. Do malowania stosuje zwykłe pędzle, dostępne w sklepach dla malarzy. Nie używa żadnych przedłużek – im dłuższy pędzel, tym mniejsza precyzja i tym trudniej namalować obraz. – Zawsze trudno mi obraz skończyć, oderwać się od niego, już go nie „zagłaskiwać” pędzlem, nie poprawiać. Gdy jednak skończę, zakrywam go na parę dni, aby od niego odpocząć i potem ewentualnie jeszcze coś poprawić – mówi gliwiczanka. W życiu namalowała kilkaset obrazów. I choć do żadnego nie jest jakoś szczególnie przywiązana, to na pamięć zna historię każdego z nich. Interesuje się, kto go kupił, gdzie wisi, czasem nabywcy przysyłają jej zdjęcia ściany domu czy mieszkania z jej obrazem. Nie liczy również obrazów wysłanych do Liechtensteinu, które przeszły pozytywną weryfikację i ukazały się w wielu miejscach świata. – Początkowo była to ogromna satysfakcja, teraz jest już tego taka ilość, że zwyczajnie przestałam liczyć. Nigdy nie wiem, czy w kalendarzu z jakiegoś kraju ukaże się mój obraz. Kiedy jest, zawsze cieszę się jak za pierwszym razem – mówi Katarzyna Warachim. Obrazy tchną ciepłem i optymizmem. Ludzie są zaskoczeni, że tak pogodne, kolorowe prace namalowane zostały ustami lub nogami. Katarzyna Warachim podkreśla, że zna wielu artystów, którzy malują, choć są przykuci do łóżka lub połączeni z respiratorem. – Ja przy nich jestem całkiem sprawna – uważa. Jej ulubiony motyw to kwiaty, choć jest z tym pewien kłopot. – Maluję ustami, więc długo, a kwiaty się szybko zmieniają. Jeszcze niedawno te żonkile były pąkami, a teraz już całkiem rozbite – pokazuje wazon na stoliku. Obok komputera, skąd prowadzi portal usługowy dla niepełnosprawnych www.ulga.net, jest jej pracownia. Duża półka, obok paleta farb i kilkadziesiąt pędzli. – Dużo ich zużywam, czasem kilkanaście w ciągu roku. Ale przy precyzyjnym malowaniu tak jest – opowiada. Obraz maluje czasem dwa dni, czasem przez pół roku. Jeśli maluje kwiat, na nim pszczołę, która ma prawie niewidoczne włoski na nóżkach, i na nich jeszcze kropla rosy, to czas leci nieubłaganie. Katarzyna Warachim miała już kilkadziesiąt wystaw w kraju i za granicą. Najbliższe odbędą się w Bydgoszczy, Szczecinie, Goczałkowicach i w Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie. Jej obrazy można zobaczyć i kupić na: www.katarzynawarachim.pl.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się