„Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają”. Jak powiew nowego ducha słuchałam dzisiaj homilii kapucyna z Załęża, który z grupą świeckich przyjechał do kościoła św. Anny w Zabrzu i zapraszał na katechezy w Roku Wiary.
Zapraszał inaczej, bo nie tylko z przekonaniem mówił o przeczytanym przed chwilą Słowie Bożym, ale w krótkich zdaniach powiedział coś autentycznego o sobie. Często słyszymy jakiś bardziej lub mniej przejmujący przykład z życia, tyle że cudzego.
A tu ksiądz przyznał się do swojego cierpienia. Jego siostra rozwiodła się z mężem, a on patrzy, jak ich dziecko cierpi, i jak oni cierpią. Gdy później zachęcał, żeby zaprosić na katechezy osoby, o których wiemy, że przeżywają trudności, to zaproszenie miało swoją moc. Zwłaszcza, że jest chyba tak, że „ci, którzy się źle mają”, ciągle są trochę na marginesie życia codziennego naszego Kościoła i parafii. Bo czy nie wolimy towarzystwa ułożonych starszych braci niż marnotrawnych synów, z którymi są problemy?
Podczas tej samej homilii wystąpiło małżeństwo. Trzydziestoparolatek, w obecności żony, mówił o swoim niezadowoleniu z życia, ucieczce w pracę, zarabianiu pieniędzy i nieumiejętności przebaczania. Do czasu. Uratowały go katechezy, do których teraz sam przekonywał.
Pomyślałam, że to jest to, czego dziś bardzo potrzebujemy – świadectwa ludzi, którzy się zmagali, którzy nie potrafili szczęśliwie żyć i którzy, dotknięci łaską, uwierzyli. A potem także ich codzienność zaczęła się układać. To jest Dobra Nowina dla pokiereszowanych, nasza nowa ewangelizacja.