W Gliwicach rozgorzał spór. Władze, podpierając się prawem, chcą wyciąć ponad sto lip, poszerzyć drogę i przez to usprawnić miejską komunikację. Pewnie wielu kierowców nie może się tego doczekać. Ludzie mieszkający w pobliżu lip mówią, że to barbarzyństwo i protestują. Dodają, że przez to jedna z najbardziej urokliwych ulic miasta starci swój niepowtarzalny klimat. Istna kwadratura koła.
Nie pierwsza to sytuacja, kiedy samorządy muszą zmierzyć się z protestem mieszkańców.
Wcześniej władze Gliwic zmagały się z wytyczeniem Drogowej Trasy Średnicowej. Plany długi czas były oprotestowywane, budowa stała w martwym punkcie. Podobnie było z obroną tramwajów, których w mieście już nie ma i dziś niespecjalną budzą tęsknotę.
W Bytomiu mieszkańcy stanęli murem w obronie zabytkowej kamienicy, którą miasto zamierzało zburzyć. To ruina nie do uratowania – argumentował magistrat. Ale to przecież unikatowy zabytek – odpowiadali protestujący. Podobnie było z obroną szkół. Jedni mówili, dlaczego nasza? Ratusz odpowiadał, że dzieci mniej i szkoły zamykać trzeba. Owszem, trzeba, ale może inne. Przykłady można mnożyć bez końca.
Czy z patowych sytuacji jest wyjście, skoro problem często przypomina kwadraturę koła, a jego rozwiązanie godzenie ognia i wody?
Pewne jest jedno. Wybrana przez mieszkańców władza musi liczyć się z głosem tych ostatnich. Sztuką dochodzenia do kompromisu jest dialog. Bez szczerej i spokojnej rozmowy oraz otwartości, nawet skromnej, na argumenty drugiej strony, pozostanie jedno – okopać się na swoich pozycjach i rzucać. Nie argumentami, a „granatami”, a stąd już tylko krok do kolejnej lokalnej „wojny”. Jak zawsze niepotrzebnej.
Wierzę, że do tego nie dojdzie, a rozmowy pozwolą rozwiązać i problem gliwickich lip, i wiele podobnych. A jak będzie – czas pokaże.