Nowy numer 22/2023 Archiwum

Idą, bo muszą

Pieszo na Jasną Górę. Zmieniło się wszystko, od nagłośnienia po opiekę medyczną. Niezmienne jest to, po co się wędruje – żeby dziękować, prosić, przepraszać.

Zawsze zakłada koszulkę z Lednicy 2000. Tam wszystko się zaczęło. Pojechał razem z synem, przeszedł przez rybę w nowe tysiąclecie, a w sierpniu poszedł na pierwszą pielgrzymkę do Częstochowy. Razem z żoną, żeby podziękować za to, że wyszli cało z poważnego wypadku samochodowego. Od tego czasu chodzi już co roku. Do niedawna dyrektor Zespołu Szkół Techniczno-Informatycznych w Gliwicach, ale na pielgrzymce, chociaż chodzą na nią też nauczyciele, absolwenci i uczniowie tej szkoły, nie pozwala mówić do siebie „dyrektorze”. Niewielu z tych, którzy idą razem z nim na Jasną Górę, wie, że jest też kapitanem jachtowym, który opłynął prawie cały świat. – No, nie byłem w Nowej Zelandii – mówi z uśmiechem Andrzej Rosicki. – Dużo widziałem, ale ciągle powtarzam, że najpiękniejszy rejs to ta wędrówka do Częstochowy. Idzie tu z nami kilku żeglarzy, czasem nawet zaśpiewamy jakieś szanty, ale zawsze mówię: nie wymyślicie takiej trasy, takich regat jak to. Tu jest wszystko – mówi o tych zarezerwowanych na pielgrzymkę kilku dniach sierpnia, w których rezygnuje z rejsów. – Tu w plecaku niosę na Jasną Górę wszystkie intencje, zapisane na kartkach, niektóre zaklejone w kopertach. I „niosę” ze sobą też moje wnuki – 3-letniego Jakuba i 1,5-roczną Alunię – dodaje. Jego kolega, również dawny nauczyciel tej samej szkoły, chodzi nieprzerwanie od 1978 r. W jednym roku, kiedy po operacji tarczycy na onkologii, lekarz zabronił mu tego wysiłku, pojechał na dzień wejścia pielgrzymki na Jasną Górę pociągiem. – Pierwszy raz poszedłem w ważnej, osobistej sprawie. Po pielgrzymce wszystko się ustabilizowało, więc postanowiłem, że od tego czasu będę chodził co roku. Idzie się po to, żeby się wzmocnić duchowo. Jak się jest zdrowym, to trzeba chodzić – mówi Zenon Kasprzak.

Liczona podwójnie

Anna Grut z Ligoty Łabędzkiej idzie już po raz jedenasty, razem dziećmi. Mąż ze względu na problemy zdrowotne nie może im towarzyszyć. 13-letnia Wiktoria chodzi regularnie od pierwszej Komunii, a 6-letni Daniel jest na pielgrzymce pierwszy raz. – Niezwykłe jest to zżycie się z ludźmi. Z którymi idziemy i u których śpimy. W Tworogu mamy taką rodzinę, która co roku nas wyczekuje – mówi Anna. – Idzie się do tej najwspanialszej Matki, żeby dziękować, prosić. I rodzice powinni przekazywać to swoim dzieciom. Wierzę, że to pójdzie dalej i w przyszłości będziemy chodzić razem z wnukami – uśmiecha się. Ona również zbiera wśród znajomych i rodziny kartki z intencjami. Te niezapisane też niesie ze sobą. – Znam przecież potrzeby bliskich mi osób. Nie idzie się tylko dla siebie, ale dla wszystkich, których się kocha – mówi. W tym roku Diecezjalna Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę szła po raz dwudziesty, od 16 do 18 sierpnia. Licząc od początku, należałoby powiedzieć, że był to już 366. raz. Bo gliwickie pielgrzymowanie liczy się podwójnie. Od powstania diecezji i od pierwszej pieszej pielgrzymki do Częstochowy ślubowanej przez gliwiczan w 1626 roku po obronie miasta przed wojskami Mansfelda. Zaraz następnego roku pątnicy zabrali ze sobą sztandar. Ten spłonął, kolejny zaginął. Trzeci, przyniesiony pięć lat temu przez pielgrzymów z Gliwic – z inicjatywy pana Franciszka Mańki i parafii Wszystkich Świętych – jest wystawiony w Sali Rycerskiej jasnogórskiego klasztoru.

Ludzie pielgrzymki

Diecezjalna pielgrzymka ma 20 lat, ale historię znacznie dłuższą, w ramach diecezji opolskiej. Wtedy oba nurty – gliwicki i opolski – spotykały się w Zawadzkim i razem szły na Jasną Górę. Spory fragment tej historii związany jest ze śp. ks. Józefem Dyllusem. Kiedy zdrowie nie pozwalało mu już chodzić na pielgrzymkę, zawsze dojeżdżał na trasę. Obecnie odpowiedzialny za wędrówkę jest ks. Bernard Plucik, ale wymienia swoich poprzedników. Pierwszym gliwickim przewodnikiem był ks. Zygmunt Perfecki, teraz na misjach w Togo. Jeśli jest na urlopie w Polsce, pojawia się na pielgrzymce. Po nim przejął ją ks. Henryk Bardosz, który zajmuje się duszpasterstwem niepełnosprawnych i razem z nimi pielgrzymuje w grupie czerwonej. Ks. Piotr Faliński był pierwszym kierownikiem trasy, teraz odpowiada za nią ks. Artur Pytel, z pielgrzymką związany jeszcze jako kleryk. Zwykle właśnie tak jest, że przewodnicy grup od lat są związani z wędrowaniem. Najstarsi stażem pielgrzymi widzą, jak przez lata rozwijały się wszystkie służby. Za porządkową, nazywaną „ekologią”, od zawsze odpowiedzialni są Bernard Pośpiech i Mariusz Krupa. Wspierani przez stałą grupę, która teraz poszerzyła się już o ich synów. Kiedy organizatorzy pielgrzymki dziękują leśnikom za umożliwienie przejścia traktami leśnymi, słyszą: cieszymy się, że idziecie, bo tam gdzie przejdą pielgrzymi, las jest posprzątany.

Zaradza potrzebom pielgrzyma

– Z pielgrzymką wiąże się coraz więcej ludzi. Np. pan Rysiu Belkner, który dba o sprawy związane ze służbą techniczną. To znaczy próbuje zaradzić potrzebom pielgrzyma. Bo wiadomo, temu złamie się tabliczka, innemu rozpadnie sandał – tłumaczy ks. Plucik. – Mamy tylu życzliwych ludzi, że możemy być jedną z najtańszych pielgrzymek – mówi. I wymienia opiekę medyczną – profesjonalne pogotowie z ratownikiem, lekarzem i pielęgniarkami, a także zaprzyjaźnioną właścicielkę hurtowni, piekarza i szkoły, które udostępniają swoje pomieszczenia dla pątników. O pielgrzymce zaczyna myśleć już w lutym. – Dzwonię do pana Jarka, właściciela prywatnego pogotowia, które z nami jeździ, bo wiem, że został dyrektorem szpitala. Pytam, jak będzie w tym roku i słyszę: proszę księdza, pielgrzymka to jest pielgrzymka. Znajoma lekarka z kilkoma specjalizacjami – mogłaby już nie mieć dla nas czasu, a jest co roku. Nie byłoby pielgrzymki, gdyby nie ci wszyscy ludzie. I mogę kogoś pominąć, bo przyzwyczailiśmy się do ich obecności, która jest tak oczywista, jak oddychanie – mówi ks. Plucik. Podkreśla też otwartość parafii na trasie i ich mieszkańców, którzy czekają na pątników. Uczestników pielgrzymki nie ubywa, w tym roku poszło prawie 1700 osób. Na jej rozpoczęcie Mszy św. w gliwickiej katedrze przewodniczył bp Jan Kopiec, na zakończenie na Jasnej Górze – bp Gerard Kusz. Tradycją gliwickiej pielgrzymki jest, że na poranną Mszę na trasie przyjeżdża któryś z biskupów. Minęło 20 lat, dorosło całe pokolenie. Zmieniły się możliwości. Uczestnicy pielgrzymki widzą to choćby po nagłośnieniu, z którego korzystają. Kiedyś nieodłącznym popielgrzymkowym problemem było pozbycie się zużytych baterii, całego kartonu. Krótkofalówki i CB miały posmak harcerstwa. Dzisiaj ludzie śledzą relacje z pielgrzymki w internecie. Piszą sms-y z prośbą o modlitwę. Najmniej w tym wszystkim zmieniły się pewnie wpisywane w nich intencje.•

To nie jest rajd

Ks. Bernard Plucik, kierownik gliwickiej pielgrzymki – Dlaczego ludzie pielgrzymują? Na pewno tej wędrówki nie można traktować jako rajdu. Przecież jest tyle ciekawych propozycji, a tu pielgrzymkowy rygor, trud, zwykłe dreptanie. Czasem ulewa, czasem skwar. To jest fenomen, że idą. A może też potrzebują więcej łask. W tym roku pytając o pielgrzymkę, często ludzie od razu mówili o swoich intencjach. Bo z pielgrzymowaniem musi być związana konkretna intencja, to nie może być zwykłe przyzwyczajenie. Ja z pielgrzymką jestem związany bardzo osobiście. 26 sierpnia 1982 r., kiedy byłem po drugim roku seminarium, spadłem z dachu. Na początku rokowanie brzmiało: będziesz żył, a czy będziesz chodził, to się okaże. Później: będziesz chodził, ale podniesiesz tylko kartkę papieru i ołówek, nic więcej. A ja normalnie rozpocząłem kolejny rok w seminarium, za zgodą przełożonych na moją stałą rehabilitację. A za rok poszedłem już na pielgrzymkę. I od tego czasu jestem co roku, z trzema wyjątkami, kiedy coś mi przeszkodziło. Ten 26 sierpnia tak mocno zapadł mi w pamięć, że chodzę, bo muszę. I wiem, dlaczego idę.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast