O przynależności do grupy, wychowywaniu do odpowiedzialności i korzyściach z bycia ministrantem mówi ks. Adrian Kaszowski, diecezjalny duszpasterz Liturgicznej Służby Ołtarza.
Z ministrantami podczas pielgrzymki w Rudach 11 czerwca br.
Klaudia Cwołek /Foto Gość
Klaudia Cwołek: W czasach, kiedy Ksiądz był ministrantem, chętnych do tej roli było znacznie więcej. Co Was przyciągało?
Ks. Adrian Kaszowski: Przede wszystkim grupa. W mojej parafii św. Michała Archanioła w Gliwicach, która nie jest duża, było nas sześćdziesięciu chłopaków, mimo że nikt nam nie proponował jakichś szczególnych akcji czy atrakcji, co dziś jest normą. W każdej kategorii wiekowej było nas sporo i dobrze żeśmy się rozpoznawali, bo chodziliśmy do tych samych szkół, nie było takiego rozdrobnienia jak teraz. Ministrantura zaspokajała naszą potrzebę przynależności do grupy, którą dziś realizuje się w wielu innych miejscach. Moje najtrwalsze, bardzo dobre znajomości i przyjaźnie pochodzą właśnie z tamtego okresu, z tej grupy. Żadne inne, szkolne czy seminaryjne, nie są tak silne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.