Kiedy trzeba było znaleźć awaryjne rozwiązanie, uderzałem do Góry

SZ

publikacja 31.08.2018 15:56

Ks. Artur Pytel opowiada o 18 latach kierowania trasą pielgrzymki na Jasną Górę.

Kiedy trzeba było znaleźć awaryjne rozwiązanie, uderzałem do Góry Dotychczasowy kierownik trasy zamierza nadal uczestniczyć w pielgrzymce, choć już w innej roli. - To będzie ciekawe wyzwanie - mówi Szymon Zmarlicki /Foto Gość

Szymon Zmarlicki: Będzie tęskno za kierowaniem trasą?

Ks. Artur Pytel: Za kierowaniem trasą nie, ale bardziej za ludźmi i wszystkimi spotkaniami z nimi, bo przez tyle lat wytworzyło się wiele pielgrzymkowych relacji i przyjaźni, z wieloma pielgrzymami dorastałem. Na Jasnej Górze mówiłem chociażby o osobach, które kiedyś były fankowymi [kierującymi ruchem – przyp. red.], a potem zaczęły chodzić na pielgrzymkę ze swoimi dziećmi. Przez 18 lat trochę ludzi człowiek spotkał…

Zakładam, że w pielgrzymkach nadal będzie Ksiądz brał udział. Łatwo będzie iść za rok w innej roli?

Myślę, że nie, bo do tej pory zawsze byłem z tej „drugiej strony”. Na pewno będzie to ciekawe wyzwanie. Fizycznie nie będę miał problemu, ale nie spodziewam się, że od razu będzie łatwo.

Jak wyglądała praca kierownika trasy? Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie stoją za tym obowiązki.

Dla wielu pielgrzymów jesteśmy pewnie tymi, którzy tylko jeżdżą samochodami. Dla kogoś, kto już ledwo włóczy nogami, często ja jawię się jako ten, który wyskakuje z auta, zaczyna się drzeć i każe ustawiać się czwórkami. Ale to jest tylko wierzchołek, bo gdzieś z tyłu tego wszystkiego jest praca, której nie widać, a która później owocowała tym, że pielgrzymi bezpiecznie docierali na Jasną Górę. To, czym zajmowałem się przez 18 lat, to przede wszystkim logistyka. Ale zdarzało się też, że medycy prosili o pomoc w przekonaniu pielgrzyma, że dla własnego bezpieczeństwa i zdrowia nie powinien dalej iść. Stykałem się z wieloma różnymi sytuacjami, a kiedy trzeba było znaleźć awaryjne rozwiązanie, uderzałem do Góry, bo On jest najbardziej zorientowany.

Jak przebiegała współpraca z ks. Bernardem Plucikiem? Z boku, dla niezorientowanych, wyglądało to tak, że obaj jeździliście samochodami.

My każdego dnia konsultowaliśmy niektóre kwestie. Moją działką było przygotowanie i zabezpieczenie trasy, natomiast stroną duchową – stworzeniem programu, znalezieniem księży, przygotowaniem plakatów i znaczków, a później czuwaniem nad realizacją całości zajmował się ks. Bernard. Nie robiliśmy podobnych rzeczy, ale wzajemnie się uzupełnialiśmy i mieliśmy w tym do siebie zaufanie.

Jakie wyzwania stoją przed Księdza następcą?

Może ich trochę być, bo idzie nowe pokolenie. Z roku na rok zauważamy spadek liczby uczestników pielgrzymki, on jest naturalny i w obecnych czasach chyba nie do uniknięcia, ale za 10 lat nie może okazać się, że nikt nie pójdzie. Być może sam plakat już nie wystarczy i należy uruchomić inne formy docierania do wiernych, nie tylko młodych. Największym wyzwaniem będzie pokazanie, że pielgrzymowanie jest dobrym sposobem pogłębiania relacji z Panem Bogiem, a jednocześnie zmaganie się ze światem, który nie zawsze akceptuje taką formę wyznawania wiary.


Całą rozmowę znajdziesz w najnowszym numerze "Gościa Gliwickiego" nr 35/2018 na 2 września.