Wszędzie se razem chodziliśmy

Szymon Zmarlicki

publikacja 06.03.2016 19:20

Taka okazja nie zdarza się często. Państwo Marta i Józef Kaczmarczykowie z Nowego Chechła są małżeństwem już od 70. lat. Dziękczynną Mszę świętą z okazji kamiennego jubileuszu odprawił bp Jan Kopiec.

Wszędzie se razem chodziliśmy Państwo Marta i Józef Kaczmarczykowie są małżeństwem od 70 lat Szymon Zmarlicki /Foto Gość

Państwo Marta i Józef Kaczmarczykowie pobrali się 3 marca 1946 r. w nieistniejącym już drewnianym kościele pw. Chrystusa Króla w Świerklańcu, bowiem do tej parafii do 1989 r. należało Nowe Chechło.

– Mieszkaliśmy blisko siebie, parę domów dalej. On często przychodził do mojego brata, bo mieliśmy gospodarstwo. Oni też, dlatego chłopcy latali do siebie i pomagali. A my, dziołchy, też się ze wszystkimi kolegowałyśmy i tak się poznaliśmy – opowiada pani Marta w tradycyjnej śląskiej gwarze, nieskażonej współczesnymi naleciałościami.

Para znała się już przed wojną, ale zaręczyli się dopiero po jej zakończeniu, kiedy pan Józef wrócił z frontu.

– Na początku było bardzo ciężko, to były takie czasy, kiedy nie było niczego. A my musieliśmy się pobrać! Akurat mieliśmy gospodarstwo, więc było co jeść i jakoś wyprawiliśmy to wesele – wspomina.

Do ślubu pan młody musiał pożyczyć ubranie, a koszulę uszyła mu jego przyszła żona. Obrączki kupili „na wolnym handlu”.

Na początku młoda rodzina mieszkała u rodziców – najpierw pani Marty, a następnie z matką oraz siostrą pana Józefa. W pierwszym domu urodził się syn Jan, a trzy lata później, w drugim domu, córka Cecylia.

– Ale jak to w domu bywa, mój ojciec też był rozmaity – przyznaje pani Marta. – A z kolei w domu męża mieszkała jego matka z siostrą, które nie miały za co żyć. Więc jeździł koniem po węgiel dla nich i pomagał jak mógł, ale to też nie trwało długo – opowiada. Dlatego w 1952 roku małżonkowie podjęli decyzję o budowie własnego domu, do którego wprowadzili się już rok później i mieszkają do dzisiaj.

Wszędzie se razem chodziliśmy   Bp Jan Kopiec składa małżonkom gratulacje Szymon Zmarlicki /Foto Gość – Ja prowadziłam gospodarstwo. Miałam pole, kury, krowę… Musieliśmy z tego żyć. Później mąż poszedł do pracy na kopalni, ale potem miał wypadek. Pracował tylko 19 lat. Rentę dostał bardzo małą, więc musieliśmy gospodarzyć i iść do innej pracy (nad zalewem Nakło-Chechło – przyp. red.). Trudno było i ciężko, ale jakoś przeżyliśmy tyle lat – wspomina. Do dziś małżeństwo doczekało się też trójki wnucząt oraz jednego prawnuka.

Pani Marta twierdzi, że jej mąż zawsze był bardzo pracowity, a zapał do roboty pozostał mu do dziś. – W życiu dużo się narobił, pieniądze przyniósł do domu, a nie przepił. On dalej tylko chce pracować, wszystko sam musi zrobić. Ale już tak się nie da – przyznaje.

Jak na swój wiek (pan Józef ma 92 lata, jego żona jest o rok młodsza), małżonkowie i tak cieszą się dobrą formą fizyczną. Wprawdzie pani Marta ma problemy z samodzielnym chodzeniem, więc porusza się tylko z chodzikiem, jednak nie przeszkadza jej to w codziennym przygotowywaniu śniadań dla męża, a nawet wieczerzy wigilijnej, którą wolą spędzać sami. Nie potrzebuje okularów do czytania oraz – co bardzo podkreśla – ma wszystkie zęby.

Z kolei pan Józef w zeszłym roku napędził solidnego stracha swoim bliskim, bo pomimo zaników pamięci, pewnego dnia postanowił sam wybrać się w odwiedziny do swojego kuzyna w... Miasteczku Śląskim. Obszedł cały zalew i przez las trafił do jego domu, zaś ten natychmiast poinformował o niespodziewanym gościu rodzinę, która rozpoczęła już gorączkowe przeszukiwanie okolicy.

Pani Marta Kaczmarczyk daje rady młodym, jak w wierności i miłości przeżyć razem przez tak długi czas. Choć zaznacza, że nie zawsze było idealnie. – Też się czasem powadziliśmy, ale zawsze jak mąż wrócił z pracy, wszystko miał naszykowane. Z początku było rozmaicie, a potem coraz to lepiej, bo się bardziej poznaliśmy – opowiada, a za najlepsze lekarstwo po kłótni uważa wzajemną pomoc i rozmowę.

Nawet dzieci państwa Kaczmarczyków przyznają, że ich rodzice od zawsze bardzo dużo ze sobą rozmawiali. – Wszędzie szliśmy i jechaliśmy razem, tak sobie chodziliśmy i rozmawialiśmy – mówi pani Marta.

Pytana o najlepsze wspomnienia, nie przywołuje niesamowitych przygód. – Wszędzie se chodziliśmy, my se tak oba sprzyjali – odpowiada, jakby właśnie to było receptą na długoletnie małżeństwo. Dodaje, że również dzisiaj dużo rozmawia z mężem, choć po wylewie zapomina on wielu rzeczy i często trudno zrozumieć, o co mu chodzi. Mimo choroby pan Józef pamięta o rocznicy, z której bardzo się cieszy.

Państwo Kaczmarczykowie wraz z dziećmi i rodziną świętowali swój jubileusz na uroczystej Mszy dziękczynnej, której w niedzielę w kościele pw. św. Brata Alberta w Nowym Chechle przewodniczył biskup gliwicki Jan Kopiec.

– W życiu liczy się przede wszystkim serce, które razem z człowiekiem rośnie i przeżywa wszystkie wydarzenia, które nas spotykają każdego dnia. To radości, sukcesy, awanse i wszelkie nagrody, jakie otrzymujemy, ale także i trudniejsze chwile, przegrane plany, nieudane inicjatywy. Dopiero powiązanie tych trudnych i radosnych momentów składa się na dojrzały obraz człowieka – mówił w homilii biskup, nawiązując do przypowieści o synu marnotrawnym.

– W tej pięknej chwili przykładem, który nam służy, pokazując, jak w życiu trzeba formować swoją dojrzałość, są ci jubilaci, którzy radują się 70. latami wspólnego życia małżeńskiego – podkreślił.

– Małżeństwo to sakrament, który daje siłę i rozpoznanie. Sakrament, który zaczyna coś więcej, niż tylko prawo. Sakrament, który ubogaca człowieka i daje mu tę ogromną możliwość, by patrzeć na życie, na siebie i na drugiego człowieka oczyma bardziej otwartymi – wymieniał.

Wszędzie se razem chodziliśmy   Dziękczynną Mszę św. z okazji kamiennego jubileuszu w kościele pw. św. Brata Alberta w Nowym Chechle odprawili bp Jan Kopiec i proboszcz parafii ks. Jacek Ligarski Szymon Zmarlicki /Foto Gość – Kościół z radością przyjmuje to świadectwo i nie ukrywam, że moja obecność w tym miejscu jest wyrazem ogromnego szacunku dla kochanych jubilatów, by nie tylko razem z nimi być i cieszyć się ich sukcesem, ale także podziękować za to dążenie do dojrzałości – dodał biskup.

– Nie jesteśmy naiwni. Wiemy, że życie stawia wiele różnego rodzaju wyzwań. Niekiedy trzeba umieć zdecydowanie stanąć po stronie tej ostatecznej prawdy, która pomaga nie upaść i nie zejść na martwą drogę, jak ów starszy syn z przypowieści. 70 lat wspólnego życia to w naturze człowieka i w naturze małżeństwa niezwykłe zwycięstwo – podkreślił.

– Właśnie tak silnymi ludźmi całe społeczeństwo żyje, buduje się i wzmacnia. Akurat w dzisiejszych czasach, kiedy mamy do czynienia z tyloma ludzkimi słabościami, kiedy nie potrafimy podjąć żadnej trwałej decyzji, kiedy zmieniamy nasze poglądy jak wiatr zmienia chorągiewkę, gdy zawieje z różnych stron, kiedy doświadczamy tylu złamanych ludzkich serc i tylu nieszczęść, które ludzie sami sobie sprawiają, tym bardziej z ogromnym szacunkiem podkreślam, że na taki wspólny dar trzeba spojrzeć i umieć go docenić – zaznaczył.

– Wspólnota, jaką jest rodzina i małżeństwo, to nie zupełnie wyłączony element naszego życia, ale bardzo ważna cząstka, jak dobre ogniwo całego łańcucha całego naszego bogactwa i ducha, jakim się dzielimy – podkreślił i dodał, że to już czwarte takie wydarzenie w trakcie jego czteroletniej posługi jako biskup gliwicki.

– Za każdym razem przeżywam to z ogromną radością i zachęcam do tego wszystkich uczestników tej liturgii, bo w waszej wspólnoty żyją i posługują na miarę swoich sił, wieku i doświadczenia ludzie, którzy pokazali, że można razem owocnie związać swoje życie. Wymaga to niezwykłej dojrzałości i uczciwości wobec drugiego człowieka, ale i wobec Boga – zakończył.

Po uroczystym „Te Deum” bp Jan Kopiec osobiście pogratulował małżonkom jubileuszu oraz wręczył im list.