Trzymając śmierć za rękę

Szymon Zmarlicki

publikacja 30.10.2014 01:00

Bywa, że człowiek bardzo chory, u kresu swoich dni, na wyjątkowego powiernika wybiera pielęgniarkę.... O kulisach powstawania swojej nowej książki "Nadzieja w ludzkim cierpieniu" opowiada Hanna Paszko.

Trzymając śmierć za rękę   Hanna Paszko ze swoim najnowszym dziełem. Poza dwoma tomikami poezji, to już jej czwarta książka, lecz – jak twierdzi – najcenniejsza Szymon Zmarlicki /Foto Gość Szymon Zmarlicki: Pielęgniarka, która pisze książkę, w dodatku nie pierwszą – to raczej nie zdarza się zbyt często...

Hanna Paszko: Tak, to prawda. Pisanie czy też zapisywanie, jak w przypadku tej książki, nie jest łatwe. Wymaga umiejętności słuchania i wsłuchiwania się w cudze przeżycia. Do cudzego cierpienia należy zawsze przybliżać się powolutku, z pokorą w sercu i wdzięcznością, jakby idąc na palcach... Pamiętając przy tym, że pielęgniarstwo to nie tylko zawód – to także powołanie! Książka o nadziei w ludzkim cierpieniu jest moim pielęgniarskim spojrzeniem na człowieka cierpiącego. Najbardziej wtedy, gdy pielęgniarka rozumie potrzeby duchowe człowieka chorego. Bywa, że człowiek bardzo chory, u kresu swoich dni, na wyjątkowego powiernika wybiera pielęgniarkę. Wzorem do naśladowania w tej kwestii, jest dla mnie Służebnica Boża Hanna Chrzanowska oraz pozostawiony przez nią „Rachunek sumienia pielęgniarki”.

O czym opowiada Pani najnowsza książka?

O ludzkim bólu – takim zwyczajnym, który pojawia się niespodziewanie. Jest nieobliczalny w natężeniu i dotyka ludzi niezależnie od ich wieku, statusu społecznego, wyznania, koloru skóry i wykształcenia. O bólu, który przybiera różną formę – od wszechogarniającego cierpienia poprzez bezradność, zagubienie, samotność i odrzucenie. Jej bohaterowie (jest ich dwudziestu) to ludzie najbardziej zwyczajni, zupełnie nieznani szerokiej opinii publicznej. Ale bardzo wyjątkowi poprzez swoje postawy etyczne i moralne w czasie  najtrudniejszych przeżyć i dramatów. Postawy pełne wiary, miłości i ufności do Boga, który wskazuje drogę i daje nadzieję.

Poprzez osobistą etyczną troskę, współodczuwanie i współcierpienie oraz zaufanie, którym mnie obdarowano, przybliżałam się wielokrotnie do przeżyć i doświadczeń najtrudniejszych spośród trudnych, bo z pogranicza życia i śmierci. Obiecałam o ich cierpieniu napisać – i napisałam. Wprawdzie nieudolnie, bo nie jestem literatem. Praca nad tymi bardzo trudnymi ludzkimi wspomnieniami, będącymi nieraz testamentem życia, trwała kilka lat. Pomagał mi ksiądz prałat Hubert Kowol poprzez analizę pisanego tekstu oraz zapewnienie, że „warto pisać o prawdzie, bo prawda niezapisana zostanie zapomniana”. Teraz, gdy książka trafiła już do rąk czytelników, jako pielęgniarka katolicka, mogą powiedzieć, że jest ona moim osobistym pochyleniem się, szczególnym ukłonem skierowanym w stronę każdego ludzkiego cierpienia.

Trzymając śmierć za rękę   Okładka książki „Nadzieja w ludzkim cierpieniu” Szymon Zmarlicki /Foto Gość Książka składa się z trzech części. Część pierwsza „W oczekiwaniu na przeszczep” dotyczy ludzi, którzy oczekiwali na szansę na nowe życie po przeszczepie. W tych świadectwach dominuje głęboka wiara w Boże Miłosierdzie. Jedna z bohaterek – Zosia, która przeżyła przeszczep dwóch narządów – nieustannie modliła się do Boga o spokój duszy zmarłej, nieznanej jej osoby.

Część druga, „W świecie dziecięcych problemów”, ukazuje różnorodność cierpienia, którego doświadczają dziecko i jego rodzice. W tej części są dzieci po operacjach, po amputacji gałki ocznej, chorujące i zasypiające spokojnie w najczulszym utuleniu rodzicielskich ramion. Jest też modlitewne „bombardowanie” Nieba w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia dziecka jeszcze nienarodzonego oraz jego matki, gdy planowano aborcję. Uratowana mama żyje, uratowana córka także…

Część trzecia to „Potęga modlitwy”. Opowiada o przeżyciach ludzi dorosłych. Jest w tej części bohaterka, której wspomnienia sięgają czasów wojny. Jest niesłyszący, jest chory na raka mężczyzna, którego opuszcza żona, bo nie chce mieć w domu kaleki, jest wspaniałe małżeństwo, umocnione chorobą męża. Jest i młoda pielęgniarka, która walczy z rakiem tarczycy. Wszystkich łączy nadzieja, modlitwa i umiłowanie życia.

Na podstawie jakich doświadczeń powstała publikacja?

Składają się na nią wspomnienia wielu osób. Prawdą jest, że aby w pełni zrozumieć cierpienia i trwogę ludzkich dramatów, trzeba samemu wierzyć w Boga i znać cierpienie. Los sprawił, że sama także byłam pacjentem szpitalnym, który cierpiał i czekał na zastrzyk przeciwbólowy, wymagał całościowej i całodobowej opieki i pielęgnacji. Leżałam wtedy 44 dni i noce. O tym własnym cierpieniu nie napisałam w książce, ale zapamiętałam z tamtych chwil ludzką dobroć, profesjonalizm i troskę. Zapamiętałam twarz troskliwego kapłana przychodzącego do mojego szpitalnego łóżka dzień po dniu, modlitewną koncentrację, gdy podawał mi Ciało Chrystusa oraz słowa, że „Jezus Miłosierny wydźwignie”. To one były nadzieją i dodawały mi sił do walki z chorobą.

Trzymając śmierć za rękę   Hanna Paszko podczas prezentacji książki. Obok ks. Adam Kiedrzyn, prezes zarządu Księgarni św. Jacka Archiwum prywatne Gdzie w ludzkim cierpieniu można odnaleźć nadzieję? Czy oprócz niej da się tam znaleźć również pozostałe „składniki” życia chrześcijańskiego – wiarę i miłość?

Moim zdaniem nadzieja istnieje w stałej łączności z wiarą i miłością. Wiarą w Boga, w Jego imię i w pełnym zawierzeniu Bożej Opatrzności. A cierpiący nieustannie uczą nas, ludzi zdrowych, jak trwać z pokorą w sercu i nie wątpić, i wierzyć, i nie upadać… Największym nauczycielem życia z nadzieją w cierpieniu był i pozostanie na zawsze św. Jan Paweł II.  

Wydaję się, że poza „bólem świata” lub złamanymi sercami cierpienie nie przyciąga tłumów czytelników. Jak odbiorcy reagują na taką tematykę?

Tak, to prawda, czasy się zmieniają… Ale sam człowiek się nie zmienia. Nadal kocha, cierpi i umiera tak samo jak przed wiekami. Dzisiaj, według powszechnie lansowanego, nowego stylu życia i bycia, wszystko powinno być „zajefajne” lub roztańczone. Jednak ludzie, niezależnie od modnych trendów, mają takie same marzenia i boją się umierania. Biegną coraz wyżej i wyżej po ścieżkach kariery zawodowej. Nieraz wydaje się, że kariera bez spojrzenia na drugiego człowieka potrafi wypierać współczucie i troskę. Znawcy tematu uważają, że wszystko da się dzisiaj wyliczyć – ile kosztuje wykonanie zastrzyku, opatrunku. Ale czy można oszacować ile kosztuje uśmiech pielęgniarki? Trzymanie za rękę umierającego? Chwila rozmowy z cierpiącym lub modlitwy z chorym, który nie może się sam pomodlić? Gdy podczas spotkań autorskich czytam fragmenty swoich książek, ludzie wzruszają się, płaczą. Niektóre osoby mówią, że odnalazły w tych cudzych przeżyciach cząstkę siebie.

Jakie są Pani kolejne plany wydawnicze?

Moim marzeniem jest, aby opisane doświadczenia bohaterów dodawały sił aktualnie chorującym ludziom. Trzeba wierzyć, że jeżeli jedna osoba pokonała raka, to druga też może to uczynić z wiarą i nadzieją w sercu… Recenzentka mojej książki napisała, że „ma charakter terapeutyczny”. Nie mam planów jasno nakreślonych. Sama borykam się od wielu lat z problemami zdrowotnymi i nie planuję pisania. Za każdy przeżyty nowy piękny dzień dziękuję Panu Bogu, jak za najcenniejszy podarunek. Gdyby jednak dane mi było coś jeszcze napisać, to byłaby to książka dedykowana lekarzom ratującym życie oraz kapelanom szpitalnym, którzy rozbudzają nadzieję w sercach cierpiących. Oczywiście poprzez spojrzenie pielęgniarskiej troski...