Śmiertelnie zakochany

Ks. Waldemar Packner

|

Gość Gliwicki 49/2012

publikacja 06.12.2012 00:00

Każde wystąpienie zaczyna zawsze tak samo: „Mam na imię Kazimierz, jestem alkoholikiem”...


Każdy, kto w Zabrzu chciał sobie poradzić z problemem alkoholowym, musiał spotkać Kazimierza Speczyka. Trudno policzyć ludzi, którym pomógł Każdy, kto w Zabrzu chciał sobie poradzić z problemem alkoholowym, musiał spotkać Kazimierza Speczyka. Trudno policzyć ludzi, którym pomógł
ks. Waldemar Packner

Przestał pić 26 listopada 1992 roku o godz. 17. Nie miał żadnego cudownego olśnienia. Na stole leżało ostatnie 100 tys. zł, akurat na pół litra. – Nie byłem jednak w stanie iść do sklepu, aby je kupić. Latałem po sąsiadach, wszędzie widziałem ludzi, którzy chcieli mnie zabić. Wężem od pralki „dzwoniłem” do Toszka, aby mnie zabrali na detoks – wspomina ostatni dzień picia. Na odwyku znalazł się następnego dnia. Był to któryś z kolei detoks, tym razem ostatni.


Kochane dziecko


Urodził się w Chorzowie. – Pochodzę z biednej, ale porządnej i pobożnej rodziny. Mama Agnieszka nie piła wcale, ojciec okazyjnie. W szkole najlepszy, długie lata wzorowy ministrant w parafii św. Barbary. Nikt nie rodzi się alkoholikiem, nim się człowiek staje – opowiada. Pierwszy raz upił się do nieprzytomności, gdy z wyróżnieniem ukończył szkołę zawodową i dostał podwójne stypendium.
Potem technikum, ślub, studia w Katowicach, najpierw został inżynierem, potem magistrem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.