Wielki ogień

Mira Fiutak

|

Gość Gliwicki 33/2012

publikacja 16.08.2012 00:00

Minęło 20 lat. Nie ma dwóch identycznych pożarów, ale ten przerósł wszystkie nasze wyobrażenia – mówią strażacy z Kuźni Raciborskiej. Nie przypadkiem nazwany został pożarem stulecia.

Sierpień 1992 r., widok na ogarnięty ogniem las Sierpień 1992 r., widok na ogarnięty ogniem las
Archiwum Nadleśnictwa Rudy Raciborskie

Był koniec upalnego lata, 26 sierpnia 1992 roku. Dodatkowo niezwykle suchego – nie padało od maja. Wszystko wydarzyło się niedługo po południu. W okolicach Solarni spod kół pociągu poszły iskry. Ogień pojawił się na całej długości hamowania, a potem przeskoczył drogę i szerokim pasem poszedł dalej. Następnego dnia rano paliło się już 5 i pół tysiąca hektarów. Jak później ustalono, front ognia przesuwał się z prędkością prawie 4 km/h. W końcu z pomocą strażakom przyszedł deszcz. Po 26 dniach akcji gaśniczej podsumowano: zniknęło ponad 9 tysięcy hektarów lasu, prawie połowa z nich należała do Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, reszta do Nadleśnictw Kędzierzyn- -Koźle i Rudziniec.

Szyszki fruwały jak pociski

– Kiedy wcześniej słyszałem, że szyszki sosnowe fruwają na odległość ponad 200 metrów, myślałem: głupoty. A to jest święta prawda – mówi Józef Mitrenga. Gdy pojawił się ogień, był w pracy. Po powrocie zobaczył już całą Kuźnię Raciborską zaciągniętą dymem. Do OSP należy 45 lat. Tamta akcja była wyjątkowo długa, dla niego przeciągnęła się do 8 września. – My mogliśmy wrócić do domu, żeby się umyć, ale żal było tych, którzy przyjechali z daleka. W tym czasie zrozumiałem, co to jest solidarność strażaków. Nie miało znaczenia, skąd jesteś, stąd czy spod Białegostoku – wspomina. Trzy tygodnie temu była u nich wycieczka strażaków z okolic Borów Tucholskich. Czterech z nich gasiło pożar w Kuźni, chcieli znowu zobaczyć to miejsce. – Idziemy przez Bojków i nagle podchodzi jakieś małżeństwo. Okazuje się, że rozpoznali tych strażaków, którzy wtedy żywili się u nich. Tyle czasu minęło, a ludzie pamiętają – mówi Jan Twardawa, wiceprezes OSP w Kuźni Raciborskiej. – To był taki szum, wir, niesamowity ciąg powietrza. Gnało to wszystko w tempie nie do zatrzymania. Ogień przenosił się nie dołem po ściółce, ale wierzchołkami drzew. Byłem wcześniej przy gaszeniu różnych pożarów, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Palące się szyszki strzelały jak pociski – wspomina. Zawarte w nich olejki eteryczne działały jak mieszaniny wybuchowe. Były też prawdziwe niewybuchy z cza- sów wojny, które eksplodowały. I obawa, że ogień dotrze do domostw i do zbiorników z chemikaliami kędzierzyńskich „Azotów”. W tę pierwszą noc chyba nikt w Kuźni nie spał. Ludzie polewali domy wodą, stali na ulicach, wychodzili na dachy bloków. Obserwowali ogień i kierunek wiatru, czy nie odwróci się na miasto. Tak jak w 1904 roku, też 26 sierpnia, kiedy w ciągu dwóch godzin spłonęło 116 budynków. Jeszcze tego samego roku powstała tu Ochotnicza Straż Pożarna. Jan Twardawa został skierowany do działań logistycznych na stadionie, gdzie powstał sztab dowodzenia. Z całego kraju zaczęły zjeżdżać się jednostki straży – w sumie było 4700 strażaków. Oprócz nich żołnierze, policjanci, obrona cywilna i ponad tysiąc leśników. W rejonie pożaru latało 26 samolotów – dromaderów i cztery śmigłowce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.