Nie raz i nie dwa ktoś pomacha do nich ręką na trasie. W okolicy już wiedzą, że w każde wakacje zjeżdżają tu młodzi rowerzyści.
Obozy diecezjalne w Nędzy odbywają się od 1999 roku. Rok później po raz pierwszy ministranci przyjechali tu z rowerami. Także w te wakacje do miejscowości zawitał rekolekcyjny peleton
Paweł Jurek
Panie Władzia, Marysia i Stasia codziennie wyczekują na ich powrót. Kiedy są już blisko, to mobilizacja w kuchni jest maksymalna. Także pan Jan – obozowy mechanik – spogląda często za okno. Gdy dojeżdżają, musi otworzyć garaż, w którym za chwilę znów znajdzie się kilkadziesiąt rowerów. Czasem niektóre wymagają drobnej naprawy, choć z tym radzą sobie też sami cykliści.
Nuda? Co to takiego?
Po przyjeździe obiad, potem szkoła śpiewu, Msza św. w miejscowym kościele, szkoła liturgii i na koniec jeszcze mecz piłkarski. Nuda nie ma tu żadnych szans. – Bo nuda jest największym wrogiem wakacji, szczególnie dla chłopców. To jest stara zasada, którą wcześniej odkryło harcerstwo. Najgorsza jest bezczynność, dlatego u nas jej nie ma. Oczywiście czym innym jest czas wolny i czas odpoczynku. To też ma sens – mówi ks. Jacek Skorniewski, diecezjalny duszpasterz ministrantów i szef całego obozu. Chłopcy na intensywny plan dnia wcale nie narzekają. – Czas jest tutaj bardzo dobrze zorganizowany, nie da się nudzić. Możemy się bardzo wiele nauczyć. A tak w ogóle, to są fajni ludzie – przyznaje 16-letni Artur Goldman z Gliwic-Ostropy, który do Nędzy przyjechał już po raz szósty.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.